Michał Milczarek: Donikąd. Podróże na skraj Rosji. Czarne, Wołowiec 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Michał Milczarek pragnienie podróży odczuwał od lat dziecinnych, zresztą dość ciekawie na początku tomu „Donikąd” opowiada o fascynacjach kilkulatka, który kartkuje atlasy i wytycza nowe drogi tam, gdzie ich nie było. Szuka tego, co jest najdalej (stąd na początku marzenia o Australii, potem o Norwegii (która miała zastąpić kompletnie niedostępną Syberię czy Grenlandię). Wreszcie może już jako dorosły człowiek zacząć podróżować i wtedy świat czasami go rozczarowuje. W poszukiwaniu bezkresu zapędza się autor na skraj Rosji – i tam próbuje sprawdzić powody swoich marzeń o podróżach.
„Donikąd. Podróże na skraj Rosji” to relacja łącząca usprawiedliwienia i obserwacje. Michał Milczarek nie wie dokładnie, co chce odkryć, raczej kieruje się zewem przygody, ma nadzieję na to, że jeśli wyruszy przed siebie, przytrafi mu się coś wartego uwagi. Zdarza się, że przez wiele godzin bezskutecznie próbuje złapać stopa, z końca świata chce się dostać na jeszcze dalszy koniec świata. Wie, że nie znajdzie u kresu wędrówki (czy przynajmniej na końcu jakiegoś etapu) olśniewających miejsc, raczej zapadłe domy, nędzę i ruinę – a jednak próbuje, wprowadza w życie dziecięce rojenia i nie zraża się przeciwnościami losu. „Donikąd” jest właśnie relacją z takich wypraw, eskapad w poszukiwaniu bezgranicznej wolności – ale równie często jak zachłystywanie się bezkresem powraca do autora pytanie, po co właściwie to wszystko. Tom staje się osobistą opowieścią, relacją prywatną – nie przyczyni się do odkrywania świata (chociaż być może jakiś podobny autorowi marzyciel w pewnym momencie zechce sprawdzić, co oznacza możliwość nieograniczonych podróży i upewnić się, czy wybrał właściwy kierunek). Milczarek tyle samo uwagi poświęca miejscom co ludziom – jeśli trafi na coś w jego uznaniu wartego opisania, to to zaprezentuje, jeśli spotka kogoś, kto przynajmniej odrobinę oryginalności wykaże – włączy go do swoich opowieści. W efekcie dość często będzie mu brakować puenty dla podsumowania spotkania, albo – wyjaśnień dla czytelników, dlaczego w ogóle to wszystko. Nic Milczarek nie ocala, przynajmniej takie wrażenie sprawia lektura – za to bardzo dobrze rejestruje zwyczajność. Na skraju Rosji spotyka przecież zwykłych ludzi, którzy nie żyją marzeniami, a nauczyli się radzić sobie z przeciwnościami losu i funkcjonują w przestrzeni, która kiedyś była tak kusząca dla autora.
Michał Milczarek chce opowiadać ze swadą, potoczyście i z luzem, jaki charakteryzuje podróżników bez celu. W samej narracji objawia się to skłonnością do rozbudowanych zdań, rytmizowanych fraz, które coraz bardziej się rozwijają, niekiedy na przekór zastanej pustce. Sam fakt opowiadania i zwiedzania jest dla autora ważniejszy niż to, co przedstawia w swojej książce, więc „Donikąd” będzie po prostu relacją z przygody, jaką autor sam sobie wymarzył – a to dla czytelników sygnał, że dostaną książkę o czyimś pragnieniu, przefiltrowaną przez jednostkowość i pozbawioną schematów charakterystycznych dla przewodników lub reportaży podróżniczych.