Recenzje

Po co, na co, dlaczego?

O spektaklu „Miłość po dwóch stronach Atlantyku” w reż. Bożena ‘Bo’ Intrator, Stowarzyszenie Akademia Wilanowska w kooperacji z TITO / SpektakLov, pokazanym gościnnie w Małej Warszawie pisze Kama Pawlicka.

Te pytania zadawałam sobie po wyjściu ze Sceny Teatralnej Mała Warszawa, gdzie w czwartek 30 września odbyła się gościnna premiera sztuki „Miłość po dwóch stronach Atlantyku”.

Reżyserką, producentką i autorką jest Bożena ‘Bo’ Intrator. Opiekę reżyserką sprawuje Maria Seweryn.

Bohaterkami sztuki są trzy kobiety – matka i dwie córki. Jedna mieszka w USA, druga w Wiedniu. Matka dzieli czas między wizytami u córki na Florydzie a pobytami w Polsce. Niestety z wiekiem traci wzrok i pamięć. W sytuacji, kiedy matka nie może już mieszkać sama, jej dzieci muszą przeorganizować życie tak, żeby zająć się starzejącą matką.

Problematyka aktualna zawsze, bo przecież coraz częściej spotykamy się z sytuacją, kiedy dzieci opuszczają rodzinne gniazdo i wybywają w świat. Niestety temat nie wybrzmiewa, sztuka składa się z bardzo koślawie napisanych dialogów, nie ma w niej wartkości, gęstości, punkt kulminacyjny, którym jest informacja o chorobie matki, znika w magmie niepotrzebnych słów. Czułam się tak, jakbym nagle znalazła się na planie ckliwej telenoweli, gdzie aktorzy przed chwilą dostali swoje kwestie i nie bardzo wiedzą, co z nimi zrobić dalej.

Właściwie nic w tym przedstawieniu nie trzyma się ram dobrze skrojonego dzieła dramatycznego. Ani sama sztuka, ani reżyseria, której właściwie nie widać, ani aktorstwo. Widz karmiony jest przez dwie godziny erzacem teatru z krwi i kości. Rozumiem, że repertuar warszawskich scen nie musi składać się tylko z wybitnych przedsięwzięć, które można zaliczyć do tzw. kultury wysokiej, odżegnującej się od komercji. Widz potrzebuje też wytchnienia od rozterek Hamleta, chce zobaczyć kawałek swojego lub cudzego życia na scenie, pośmiać się, zrelaksować, ale też podumać po wyjściu z teatru nad zawiłościami ludzkiego losu. Niestety „Miłości po dwóch stronach Atlantyku” nie można zaliczyć nawet do tego typu spektakli, bo to ani dramat, ani komedia, ani farsa, ani wystawiona porządnie, z wdziękiem komercyjna sztuczka. Nawet scenografia jest niedopracowana, nie mówiąc już o grze światłem, które w tym przypadku spełniłoby rolę budowania przestrzeni i emocji, których w tekście i na scenie niestety zabrakło.

Komentarze
Udostepnij
Tags: