Recenzje

Podpalacze? Gdzie?

O spektaklu „Pan Ein i problemy ochrony przeciwpożarowej” Wiktora Szenderowicza w reż. Wojciecha Adamczyka w Teatrze Współczesnym w Warszawie pisze Anna Czajkowska.

Wiktor Szenderowicz – prozaik, dramaturg, publicysta, jeden z czołowych satyryków rosyjskich i aktywny przeciwnik reżimu Putina (co bywa dla niego źródłem poważnych problemów) – od lat cieszy się zasłużoną popularnością. Jego komedia „Ludzie i anioły”, w reżyserii Wojciecha Adamczyka, nagrodzona Feliksem Warszawskim 2008/2009, wciąż bawi wierną publiczność Teatru Współczesnego, a niedawno w repertuarze teatru przy Mokotowskiej pojawiła się kolejna sztuka tego autora, w tej samej reżyserii i w przekładzie Jerzego Czecha. Komedię opiera autor na motywach sztuki Maxa Frischa „Biedermann i podpalacze”, co nie zaskakuje, ponieważ  Szenderowicz potrafi umiejętnie i z powodzeniem przetwarzać tropy literackie, wzbogacając je o świeże interpretacje i aluzje do kondycji współczesnego człowieka, nie tylko obywatela Rosji. Autor nie stroni od spektakli politycznych, ostrej satyry, ale skupia się też na tematach uniwersalnych, jednostkowych dramatach, racząc widzów dowcipną komedią, przypowieścią i metaforą. Niestety, w przypadku spektaklu „Pan Ein i problemy ochrony przeciwpożarowej” jest nieco inaczej.

Pan Ein, w miarę zamożny mieszkaniec pewnego miasta we Francji, prowadzi sklep z antykami. Jego żona Berta jest właścicielką małej, dobrze prosperującej  restauracji. Trochę kłopotów sprawia im rozpieszczona córka Helga, dość swobodna w obyczajach i zachowaniu. Mimo to żyją sobie spokojnie, dostatnio, chwaląc ustabilizowany byt i spotykając się z przyjaciółmi. Do czasu. Sytuacja zmienia się, gdy w ich domu zaczynają pojawiać się nieproszeni goście –  najpierw Inspektor, a potem  nowy Mer w towarzystwie Komendanta Straży oraz kapłana – ojca Teufela. Władze i ich poplecznicy pragną rzekomo zapewnić rodzinie ochronę przeciwpożarową. Wmawiają panu Einowi, że skoro u sąsiadów wybuchł jeden pożar, niewiele brakuje, by „szajka podpalaczy” zainteresowała się też jego domem. Pod pozorem  kontroli i troski o bezpieczeństwo zamieszkują u pana Eina, żywią się na jego koszt, zajmują kolejne pomieszczenia, wynoszą cenne przedmioty oraz antyki. Powoli przejmują dom, zmuszając w ten sposób prawowitego właściciela do podjęcia zdecydowanego działania. Czy samotny bunt przeciwko opresyjnej władzy, wbrew całemu miastu, przyjaciołom i rodzinie, ma szansę powodzenia?

W przeciwieństwie do swego pierwowzoru – pana Biedermanna, bohatera sztuki Maxa Frischa, który pozostał ślepy i głuchy na wszelkie ostrzeżenia i przyjął pod własny dach prawdziwych podpalaczy, ignorując realne zagrożenie – pan Ein Szenderowicza nie jest bierny czy obojętny. Odrzuca konformizm i stawia czoło „opiekuńczym” przedstawicielom władzy. Leon Charewicz w roli pana Eina umiejętnie oddaje myśl i charakter swego bohatera, dramat jednostki poddanej naciskom sprytnych władców i dźwigającej brzemię konsekwencji beztroskiego zachowania innych. Niestety, jego kreacja tonie w dobitnym i aż nadto przejaskrawionym, nachalnym  kontekście politycznym. Polska rzeczywistość porównana do reżimu putinowskiej Rosji to pomyłka i spore nadużycie. Reżyser  Wojciech Adamczyk, który tak trafnie oddał myśl Szenderowicza w „Ludziach i aniołach”, nie pozostawia widzowi żadnego pola do interpretacji. Wszystko jest oczywiste, nieuzasadnione wnioski wyciągnięte, a aluzje do naszej sytuacji  politycznej nie podlegają dyskusji. Widz może tylko przyklasnąć. Jaka refleksja nasuwa się po obejrzeniu spektaklu Adamczyka? W Polsce żyje się podobnie jak w Rosji pod rządami Putina? Doprawdy? Warto jednak pamiętać, że w Rosji  władza od dwudziestu lat pozostaje ta sama i na jej czele niezmiennie stoi władca absolutny, car Władimir.

Mimo tych zarzutów całość – momentami nużącą – ogląda się w miarę przyjemnie, głównie dzięki kunsztowi aktorskiemu wykonawców. Autor urozmaicił tekst błyskotliwymi dialogami, ironicznymi monologami, które aktorzy umiejętnie prezentują, wydobywając z nich humorystyczne smaczki. Na scenie pojawia się cała plejada postaci, obdarzonych wadami i po ludzku ułomnych. Obok  sprytnych cwaniaków, miasteczko zamieszkują też kobiety i mężczyźni zmagający się z wątpliwościami. Ci „malutcy” gdzieś po drodze zgubili swe „morale”, czasem ze strachu czy głupoty, nieodmiennie ulegając wygodzie. Niestety, koncepcja reżysera i nachalność scenariusza ogranicza możliwości niemal wszystkich aktorów. Druga część daje im nieco większą szansę, by nakreślić psychologiczny rys postaci, unikając przy tym trywialnego i nadmiernego przerysowania. W wypowiadanych słowach pojawiają się małostkowi konformiści, pod płaszczykiem dobrej zabawy skrywający sporo smutku albo wręcz dramatyczne rozdarcie. W tej absurdalnej, okrutnej rzeczywistości, wprawnie nakreślonej przez Szenderowicza (bardzo „rosyjskiej”, która ma się nijak do naszej), myślenie pozytywne nie ma racji bytu. Jednak ludzie próbują jakoś żyć i bronić się – coś udają, przystosowują się, ulegają władzy albo – na przekór wszystkim – pozostają wierni sobie i nie zgadzają się na nowe porządki w mieście (mikropaństwie). Taki jest Pan Ein Leona Charewicza. Postać kreowana przez tego świetnego aktora budzi sympatię, ale i współczucie. Wytrawny aktor, którego cenię za różnorodne, bogate, nasycone emocjami kreacje, tym razem z trudem odnajduje się w roli „buntownika”, choć gra aktorska pozostaje bez zarzutu i przykuwa uwagę. Andrzej Zieliński, wcielając się w mera miasta, w punkt oddaje charakter antypatycznego typa – sprytnego władcy o wygórowanych ambicjach. Mer zachłystuje się swym niepodzielnym panowaniem i przekonuje mieszkańców o swym prawomocnym postępowaniu – zawsze w imię demokracji. Aktor prowadzi swoją rolę z przymrużeniem oka, zwracając uwagę na dobre niuanse, wydobywając z postaci mera to, co najciekawsze. Pozostali bohaterowie – żona pana Eina Berta (Joanna Jeżewska), ich córka Helga (Ewa Porębska), służąca Gryzka (Monika Pikuła), fryzjer – przyjaciel (Jan Pęczek) i jego żona zwana Prześliczną (Monika Kwiatkowska), jawią się jako żywe lustra ludzkich słabości – bawią, śmieszą, a momentami przerażają. Jednak to nie ratuje inscenizacji pokazywanej w Teatrze Współczesnym –  przewidywalnej, upolitycznionej na siłę, pozbawionej głębszego przesłania czy choćby reżyserskiego pazura. Bardzo cenię Teatr Współczesny i  jego znakomity zespół  aktorski, dlatego z niecierpliwością i nadzieją czekam na kolejne spektakle – miejmy nadzieję, że ciekawsze.


Fot. Marta Ankiersztejn


Anna Czajkowska – pedagog, logopeda dyplomowany oraz trener terapii mowy. Absolwentka Pomagisterskiego Studium Logopedycznego Uniwersytetu Warszawskiego, a także Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z wydawnictwami edukacyjnymi (Nowa Era, Edgard) oraz portalem babyboom.pl, dziecisawazne.pl i e-literaci. Instruktor metody PILATES. Recenzje teatralne pisze od 2011 roku.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , ,