Podróż za jeden uśmiech – wg Adama Bahdaja, w reż. Piotra Ratajczaka na Opolskim Maratonie Teatralnym – pisze Magda Mielke.
Tegoroczny, trzeci już Opolski Maraton Teatralny rozpoczął spektakl „Podróż za jeden uśmiech” w reżyserii Piotra Ratajczaka. Przewrotna adaptacja kultowej powieści Adama Bahdaja przypomina, że czasem warto odkleić nos od ekranu telefonu czy komputera.
Napisana w 1964 roku powieść, choć lekko już zapomniana, ma dziś status kultowej. To historia dwóch pełnych przeciwieństw chłopców – Poldka i Dudusia. Pierwszy jest pomysłowym rozrabiaką, który – choć często działa pospiesznie i nierozważnie – ma dobre zamiary. Drugi, jak łatwo można się domyślić, jest jego przeciwieństwem – mimo że, w teorii wie wiele, nie umie wykorzystać tego w praktyce, a w dodatku wszystkiego przeraźliwie się boi. W wyniku różnych, nieprzewidzianych zdarzeń, nastolatkowie sami muszą dotrzeć z Warszawy nad morze. Zdeterminowani, pomimo utraty funduszy na podróż, nie załamują rąk, tylko szukają rozwiązania w podróży autostopem. Droga, choć obfituje w niezliczone przygody, stawia przed bohaterami także przeszkody. Do ich pokonania wystarcza jednak tytułowy jeden uśmiech.
Powieść doczekała się adaptacji telewizyjnej i filmowej. W popularnym serialu popisowe kreacje stworzył duet aktorski: Filip Łobodziński – Henryk Gołębiewski, którzy to na początku lat 70. często byli obsadzani w młodzieżowych produkcjach. Emitowany osiem lat po premierze książki serial, już wprowadzał pewne uwspółcześnienia – chłopcy wyruszali z Krakowa zamiast Warszawy, inny był też cel ich podróży (Hel – zamiast usytuowanego na wyspie Wolin Międzywodzia). Tym bardziej, po ponad pół wieku od wydania książki, uwspółcześnienie na znacznie głębszym poziomie – choćby języka czy panujących realiów – zdawało się pomysłem oczywistym, wręcz koniecznym. Ze sceny padają więc słowa o smartfonach, tabletach, blablacarze czy brexicie, a bohaterowie – ubrani w nad wyraz współczesne kostiumy, posługują się językiem dzisiejszej ulicy. Innym, znaczącym pomysłem adaptacyjnym była zmiana płci bohaterów. Poldek i Duduś na deskach teatru stają się Polą i Daśką po to, aby przeżywać bardzo podobne przygody. Zabieg ten wydaje się więc nie mieć głębszego uzasadnienia.
W czasach telefonów komórkowych, GPS-ów, elektronicznych biletów, samotna wyprawa dziewcząt zdaje się być szyta grubymi nićmi i nie znajdować uzasadnienia w świecie przedstawionym. Dziewczyny nie są zmuszone do podróży, nie uciekają z domu, niezabranie ze sobą pieniędzy nie oznacza, że nie można po nie wrócić. Paplająca cały czas o „wrzucaniu fotek na feja i insta” dziewczyna, w chwilach słabości i strachu wywołanego spaniem pod gołym niebem, nie wpada na pomysł, żeby zadzwonić do kogoś po pomoc. Są jeszcze czekający na córki rodzice w pensjonacie w Mielnie, którzy pomimo kilkudniowego czasu podróży córek, nie nawiązują z nimi kontaktu. Takich niedorzeczności w spektaklu jest więcej. Za kradzież smakołyków i roweru dziewczęta trafiają do więzienia, skąd wyciąga je nieznajoma kobieta. Zdeklarowana wegetarianka Daśka marzy o tatarze z łososia i zajada się parówką. Pomimo że, akcja osadzona jest tu i teraz, w spektaklu występuje sklep GS. Budzących początkową konsternację, nieprawdopodobnych sytuacji jest na tyle dużo, że z czasem zaczynamy postrzegać je jako element tego świata.
Docenić należy prosty, ale jakże efektowny pomysł na ukazanie kolejnych etapów podróży dziewcząt. Dzięki kilku uniwersalnym elementom – narysowanej jezdni, sztucznej trawie i kilku choinkom, scenografia nie wymaga ciągłych zmian. Akcja dynamicznie ewoluuje wraz z kolejnymi osobami, spotykanymi przez bohaterki na swojej drodze. Za pomocą układów ruchowych i pantomimicznych scenek twórcy odtwarzają dworcową kasę, pustą gospodę, jazdę autem czy ciągnikiem. Towarzyszy podróży na swojej drodze bohaterki spotykają wielu (wszystkie 24 postacie epizodyczne odgrywane są przez trójkę aktorów – Cecylię Caban, Leszka Malca i Kacpra Sasina). Niestety, bohaterów – mających stanowić paletę kolorytów Polski – można sprowadzić do jednego określenia: infantylny ksiądz, nawiedzeni rekonstruktorzy, głupia wiejska baba, tęczowe dziewczyny, kibole, pijak spod sklepu, wrogi myśliwy, protestujący ekolodzy, niedouczona przewodniczka. Operowanie takimi karykaturami, bez cienia urealistyczniających szczegółów, nadaje poszczególnym scenkom niepotrzebny, kabaretowy wydźwięk.
Mimo wszystko trzeba przyznać, że spektakl ten po prostu dobrze się ogląda i nawet młodych, mających coraz większy problem z dłuższym skupieniem na czymś uwagi ludzi, wciąga on i intryguje. To zasługa dynamicznej akcji, a przede wszystkim energetycznych postaci – kreowanej przez jak zwykle pełną zapału Monikę Stanek Polę i świetnie odnajdującą się w roli zmanierowanej Daśki, gościnnie występującą na deskach opolskiego Teatru, Magdalenę Osińską. Dzięki ich kreacjom spektakl przepełnia młodość, słońce i lato.
Podobnie jak w kinie drogi, tak w teatrze ukazującym podróż – ważniejsza od przebytych kilometrów i różnorakich przygód staje się podróż w głąb siebie. Przemianę duchową – zwłaszcza zmanierowanej, nie umiejące cieszyć się życiem Daśce – ułatwia mentorka, ciotka Ula. Intrygująca i tajemnicza kobieta zjawia się w najbardziej potrzebnym momencie, zabiera bohaterki z posterunku policji i uczy jak poradzić sobie bez pieniędzy w autostopowej przygodzie.
Nastolatkowie – najtrudniejsza, najbardziej wybredna, a także najmniej dostrzegana przez teatr grupa widzów. Główny problem tkwi w tym, że nastolatek nie bywa traktowany (nie tylko) w teatrze jako samodzielnie myślący partner. Powielanie stereotypów i płytkie nakreślanie świata przedstawionego niweczą próby uwrażliwienia młodzieży na różnorodność ludzi i świata. Nie tędy droga.
Fot. Krzysztof Ścisłowicz
Magda Mielke – absolwentka Dziennikarstwa i studentka Filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Recenzentka filmowa i teatralna, miłośniczka współczesnej literatury.