Recenzje

Pomysł na powieść

Andy Griffiths: 104-piętrowy domek na drzewie. Nasza Księgarnia, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.

A gdyby tak mieć pióro, które samo pisze i samo wymyśla zabawne historie? Nie trzeba byłoby się wtedy wysilać i pracować. To obiecująca perspektywa, zwłaszcza że Pan Nochal, wydawca bestsellerów Andy’ego i Terry’ego już czeka na następną książkę i pogania autora oraz ilustratora bezlitośnie. Pióro kosztuje dwa miliony (w sklepie “Wszystko za dwa miliony”), jednak cena to nie problem, kiedy ma się do dyspozycji maszynkę do drukowania pieniędzy. Chyba że akurat zamieni się w niej parametry tak, żeby produkowała miód, ku uciesze okolicznych niedźwiedzi. W wielopiętrowym domku na drzewie zdarzyć się może absolutnie wszystko.

“104-piętrowy domek na drzewie”, kolejny tomik absurdalnej serii dla dzieci, nie przynosi zaskoczeń, albo – przynosi wyłącznie zaskoczenia. Fabuła opiera się na tym samym co zwykle pomyśle: wydawca czeka na książkę, bohaterowie zamiast ją wymyślać wolą się bawić, popełniają przy tym błędy, które odwlekają w czasie możliwość dostarczenia utworu do wydawnictwa. Nieskrępowana wyobraźnia sprawia, że można sobie pozwolić na wszystko, łącznie z walką z wygłodniałymi rekinami, destrukcją istniejącego wszechświata czy konstruowaniem maszyn z marzeń. “Co by było gdyby” – to hasło przyświeca bohaterom i zamienia ich życie w wieczną zabawę. Mieszkanie w domku na drzewie, stale rozbudowywanej posiadłości, zobowiązuje. Tu można osiągnąć wszystko, nie przebierając w środkach. Na początek – prezentacja dodanych do domku pięter. Znowu popis możliwości, jakie daje fantazja, kiedy wyłączy się logikę. Andy i Terry czas spędzają na jedzeniu pianek (bo mają specjalny piankomat), kąpielach w basenach (kiedy nie ma tam żarłocznych rekinów), ale i zabawach, o jakich marzyć mogą maluchy. Każdy pokój służy do czegoś innego i każdy może się przydać w późniejszej opowieści. Chociaż pozornie nie wiążą się ze sobą w żaden sposób, kolejne pomieszczenia i piętra odgrywają ważną rolę w luźnej fabule. Problem jest również znany od początku: trzeba stworzyć nową książkę i dostarczyć ją na czas. Mniejsze zmartwienia płyną pośrednio z akcji i stanowią kolejne zaskoczenia dla dzieci. Będzie tu brawura, będzie i nonsens w stopniu, który uniemożliwia uwierzenie w historię. Ale autorzy stawiają sobie jeden cel: chcą bawić odbiorców i niczego ich nie uczyć. Dlatego też nie boją się niskiego humoru (brudne gacie jako broń biologiczna) ani odwołań do wszelkiego rodzaju udziwnień. Dla dzieci są też zagadki, które pojawiają się – i to faktyczna nowość – na każdym dolnym marginesie w kolejnych rozkładówkach. To żarty w formie pytań i odpowiedzi, niezbyt imponujące, ale z perspektywy kilkulatka – będące zachętą do czytania i oglądania tomiku.

W poszukiwaniu brakującej kwoty potrzebnej na pióro pojawi się przyjaciółka Andy’ego i Terry’ego, rozmaici mieszkańcy i pracownicy domku na drzewie czy zwierzęta. Jest książka Andy’ego Griffithsa rodzajem drwiny z poważnej literatury, nawiązaniem do zeszytowych bazgrołów dzieci: rysunki wydają się naiwne i niestaranne, a sam bieg wydarzeń wskazuje na beztroskę – owszem, problem zostaje rozwiązany, a kolejne przystanki znajdują swoje logiczne uzasadnienie w pewnym momencie opowieści – ale bardziej chodzi tu o możliwość pokazania potęgi wyobraźni niż o cokolwiek innego. Dzieci mają się cieszyć z “niegrzecznych” pomysłów, z odejścia od pouczeń i wyjaśnień na rzecz czystej rozrywki. Dlatego też, chociaż na rynku powieści komiksowych jest mnóstwo, seria z domkiem na drzewie mocno się wyróżnia. Tak do niedawna nikt nie odważył się pisać dla najmłodszych.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,