O przedstawieniu „Motyl” w reż. Marcina Libera, Wrocławski Teatr Lalek, zaprezentowanym na Festiwalu małych Prapremier w Wałbrzychu pisze Kamil Bujny.
Wrocławski Teatr Lalek na tegorocznym Festiwalu małych Prapremier w Wałbrzychu wypadł spektakularnie. Przedstawienie w reżyserii Marcina Libera zaskakuje wielkością inscenizacji i nowoczesną scenografią, dzięki której produkcja okazuje się interesująca zarówno dla młodszego, jak i starszego widza.
„Motyl”, na podstawie tekstu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, opowiada o władzy. Twórcy za sprawą niedoprecyzowania jej charakteru doprowadzają do intensyfikacji znaczeń. Władza w pokazie odnosi się bowiem do wielu obszarów życia: popkultury, polityki, funkcjonowania rodziny oraz jednostki w skomercjalizowanym świecie. Na każdym z tych pól obserwujemy z jednej strony odgórne naciski i wpływy, wynikające między innymi z politycznych decyzji oraz marketingowego otumaniania społeczeństwa przez wielkie korporacje, a z drugiej faktyczne rezultaty – życie mas w wiecznej opresji, zacierające się granice między prawdą a kłamstwem i rzeczywistością a fikcją, niszczenie relacji między ludźmi.
Najważniejszą postacią przedstawienia jest pięcioletnia Rutka (Agata Kucińska), która przeciwstawia się narzuconemu odgórnie porządkowi. Uciekając w marzenia senne oraz odwołując się do prymarnych dla niej wartości, takich jak współpraca, pomoc i prawda, odrzuconych przez dorosłych, którzy żyją pod naciskiem tyrańskiej polityki i popkulturowej ofensywy, buntuje się przeciwko zastanemu rządowi dusz.
Postaci sceniczne w „Motylu” budowane są przede wszystkim na zasadzie opozycji i podręcznikowych przeciwieństw: dobrego i złego, wroga i przyjaciela, realnego i nierealnego, sprzymierzeńca i przeciwnika. Największe znaczenie ma jednak podział na dorosłych i dzieci. To właśnie tutaj, na tym polu, najlepiej widać ukazany w przedstawieniu problem – przejmowanie kontroli nad ludźmi. W świecie dorosłych, których reprezentują rodzice Rutki, wszystko jest określone, wymierzone i zdefiniowane przez telewizję. Symbolem wpływów i władzy jest Złotusty, postać-hipnotyzer; ma on ogromny wpływ na społeczeństwo. W zależności od tego, jaka jest jego wola choćby w kwestiach związanych z wychowywaniem dzieci i traktowaniem zwierząt, tak postępują dorośli. Zostają oni zatem w „Motylu” ukazani jako całkowicie niezdolni do racjonalnego, analitycznego i przede wszystkim obiektywnego myślenia, czego znakiem są noszone przez nich okulary VR. Odcięci od prawdziwego świata i skoncentrowani wyłącznie na telewizyjnych przekazach, żyją poza życiem – bez trwałych relacji, własnych przekonań i umiejętności oceny faktów. Twórcy przeciwstawiają takim postawom delikatność, niezakłamanie i czystość dzieci, które – nie zostawszy jeszcze „przetworzone” przez medialnych manipulatorów – potrafią intuicyjnie i z poczuciem prawdy rozeznać się w świecie. Na tym poziomie dochodzi zatem do ciekawego odwrócenia ról, dzięki któremu najmłodsi widzowie czują się zintegrowani z postaciami, włączeni emocjonalnie w pokaz i docenieni, a starsi wezwani do „odpowiedzi”. Wrocławska inscenizacja podważa bowiem ich wizję świata: dorośli są w niej przedstawieni jako łatwi do sterowania i nieodporni na propagandę, a dzieci cechuje odporność na kłamstwo oraz telewizyjne hochsztaplerstwo.
„Motyl” ciekawie, acz dość oczywiście, opowiada o sposobie przejmowania kontroli nad ludźmi. Dużą zaletą prezentacji jest jej estetyczny wymiar: świetna, przestrzenna i nowoczesna scenografia Mirka Kaczmarka oraz dobrze wykorzystany potencjał oświetlenia. Na scenie dzieje się bardzo dużo, aktorzy pozostają cały czas w ruchu – sporo biegania, przewracania się oraz zespołowych scen tanecznych. Srebrno-złota scenografia dopełniona lustrzanymi elementami daje wrażenie niezwykłości ukazywanego świata oraz jego nierealności, a przy tym – za sprawą przekonująco i wyraźnie poprowadzonych kreacji aktorskich – żadna z postaci nie zostaje przyćmiona przez scenograficzne bogactwo. Szalenie interesująca pod tym względem jest rozbieżność, jaka zachodzi między młodą, niewinną, ubraną w pidżamowy kostium Rutką a otaczającym ją światem: choć dookoła niej znajduje się wiele efektownych rekwizytów, a reżyser decyduje się na niemałą ilość spektakularnych rozwiązań, to postać Kucińskiej cały czas pozostaje na pierwszym planie, przykuwa uwagę widza.
Oglądając przedstawienie Wrocławskiego Teatru Lalek, zastanawiałem się jednak, czy w całym tym bogactwie inscenizacyjnym pojawia się jakaś prawda lub myśl, która powiedziałaby odbiorcy coś nowego o rzeczywistości. Owszem, twórcy pod pozornie niezobowiązującą historią o pokonywaniu złego króla przemycają kilka przemyśleń i obserwacji o tym, jak polityka i decyzje rządzących wpływają na nasze życie, jednak należy zapytać, czy robią to w sposób odpowiednio wyraźny i stanowczy. Choć władza w „Motylu” przedstawiona jest bez dookreślającego ją przymiotnika (co sprawia, że przedstawienie obrasta kontekstami i potencjalnymi znaczeniami), to mam wrażenie, że ostatecznie mało z tej wieloznaczności wynika. Twórcy ciekawie ujmują problem autorytarnej władzy, manipulacji, popkulturowego wpływu oraz nieodporności ludzi na to, co w telewizji, jednak wydaje się, że wszystko to, co wydarza się na scenie, jest dla widza oczywiste. Młodszy odbiorca może również tych kwestii w ogóle nie dostrzec, skupiając się na widowiskowo poprowadzonej walce bohaterskich postaci ze złym Złotoustym.
Wprawdzie „Motyl” nie ukazuje politycznych mechanizmów w zaskakujący sposób oraz raczej nie wzbudza u dzieci potrzeby bycia ostrożniejszym na wszelkie autorytety i przekazy medialne, to wrocławski pokaz z komiksową brawurą pokazuje, że współpraca i solidarność zawsze zwyciężają. Czczony przez dorosłych król upada, a jego zło, jak to zwykle bywa, okazuje się mieć źródło we własnym nieszczęściu i nieprzepracowanych lękach. Ciekawie zrealizowane przedstawienie, które z całą pewnością przypadnie do gustu młodszym widzom. Warto je zobaczyć.
Fot. Natalia Kabanow