Anna J. Szepielak: Młyn nad Czarnym Potokiem. Filia, Poznań 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Ta książka pojawiła się na rynku wydawniczym przed laty, a teraz, za sprawą wydawnictwa Filia, powraca – co ucieszy miłośniczki klasycznych obyczajówek. Anna J. Szepielak proponuje tu rodzinną tajemnicę, zestaw silnych wrażeń i problemów na miarę czasów – dokłada do tego trochę gry z emocjami i niezłą – poza jednym wyjątkiem – narrację. „Młyn nad Czarnym Potokiem” to powieść apetyczna i przynosząca wytchnienie – chyba że któraś z odbiorczyń boryka się właśnie z problemem związku na odległość płynącego z emigracji zarobkowej. Ale większość czytelniczek powinna być zadowolona z przebiegu akcji.
Marta, która ma już dość siedzenia w domu z małą chorowitą córką, dowiaduje się, że czekają ją poważne zmiany: mąż zamierza wyjechać do pracy za granicę. Nie podejmuje rozmowy na ten temat: decyzja została już podjęta i Adama nic od niej nie odwiedzie. Bohaterka musi zatem znaleźć sobie zajęcie na najbliższe miesiące – choćby po to, żeby zająć czymś myśli. Okazja nadarza się nieoczekiwanie: oto krewna, która wyemigrowała do Ameryki, wraca u schyłku życia do Polski – chce spotkać się z rodziną i być może dowiedzieć czegoś o historii rodu. Spadek w tym wypadku nie oznacza nieoczekiwanego bogactwa, przynosi za to możliwość nawiązania ciekawych kontaktów. Zbliża się Wielkanoc, to najlepszy moment, żeby pokazać Amerykankom polskie zwyczaje i tradycje – i żeby zaprosić je na rodzinne spotkania. Marta postanawia pomóc rodzicom w organizacji uroczystości. Wyjeżdża do miasta, w którym się wychowywała – tu ma szansę zrobić coś z własnym życiem. Zainteresowanie odbiorczyń będzie też budzić Grażyna, siostra Marty, która z hukiem rozstała się z mężem, a teraz robi karierę jako prowadząca program kulinarny w telewizji. Grażyna jest mistrzynią w udawaniu, gra pozorów w jej przypadku przestaje się sprawdzać dopiero, gdy w grę zaczynają wchodzić silne uczucia. Zresztą Anna J. Szepielak bardzo w tej książce stawia na kobiety – jedynym wartym uwagi mężczyzną jest ojciec Marty, który sprawdza się w roli dziadka i ojca bez zarzutu, umożliwiając pogodzenie się z trudnym losem.
Marta poznaje różne tajemnice z przeszłości, a część wydarzeń relacjonuje w formie długich notek blogowych (przypominają one bardziej tradycyjną korespondencję niż wpisy internetowe): tu zwierza się anonimowym odbiorczyniom z problemów, o których nie chce z nikim w domu rozmawiać. Sporo miejsca w tomie zajmują też rozmowy z kilkuletnią córką Ulą. Ula ma wymyśloną koleżankę Anielę – Aniela podpowiada jej najlepsze rozwiązania problemów i według dziecka każdy, nawet dorosły, ma taką, jednak nie potrafi słuchać. Przy Uli pojawia się też największy mankament książki: w rozmowach z dziewczynką wszyscy wszystko zdrabniają (dziecko, naturalnie, też), więc po kilkunastu chlebusiach odbiorczynie będą miały dość dziubdziania. Nawet najzabawniejsze dialogi i pomysły małej bohaterki przestają być lekkie, jeżeli nikt z Ulą nie potrafi rozmawiać bez popadania w szereg rozczuleń i spieszczeń. Nie na tym powinna polegać obecność dziecka w literaturze, chyba że chce się podkreślić infantylizm a nie człowieczeństwo. W kontekście tego narracyjnego niedociągnięcia szereg literówek przestaje tak bardzo przeszkadzać. Ciekawy jest „Młyn nad Czarnym Potokiem”, szkoda, że psują go takie drobiazgi.