Marta Kisiel: Małe Licho i anioł z kamienia. Wilga, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Pierwsza część przygód Bożka i jego zaświatowych przyjaciół-domowników okazała się sukcesem – ale „Małe Licho i anioł z kamienia” podbije serca młodszych i starszych czytelników. Marta Kisiel łączy tu rozważania na temat dobra i zła z mnóstwem śmiechu i scenek, które wyciskają łzy. Bywa poważnie, bywa też i bardzo zabawnie – znacznie zresztą częściej. Nie może być inaczej, skoro autorka wysyła Bożka wraz z potworem Guciem na krótkie ferie do… cioci Ody, czyli do wiły doskonale dorosłym znanej. Bożek niespecjalnie ma ochotę na wyprawę w głąb lasu (nawet do domu wzniesionego w miejscu osławionej Lichotki), ale nikt nie będzie słuchał dziesięciolatka, kiedy w domu panuje ospa i mama ma mnóstwo pracy z pielęgnowaniem chorego wujka i Licha. Razem z Bożkiem i Guciem do Ody trafia również Tsadkiel, wyniosły i potężny anioł stróż, kiedyś przygarnięty przez wujka. Tsadkiel w chwilach złości przezywany jest Pupkielem – to anioł, który nie dopuszcza do siebie żadnych emocji. Długo pracował nad tym, by panować nad sobą w każdej sytuacji. W efekcie obca jest mu empatia czy sprawianie przyjemności innym. W domu Bożka to trudne, bo panuje tu miłość i akceptacja dla wad wszystkich stworów zaświatowych (w końcu Bożek to też pół człowiek, pół widmo… i na tym się nie kończy) – u Ody panują podobne zasady, tyle że wiła ma powody, żeby jeszcze bardziej rygorystycznie ich przestrzegać.
Zaczyna się więc od miłego, świątecznego nastroju (Bożek dochodzi do wniosku, że świętować może niezależnie od wyznania, w czym wspierają go dorośli: pieczenie i ozdabianie pierniczków świątecznych w wykonaniu takiej galerii dziwactw, jaką Marta Kisiel powołuje do istnienia, jest naprawdę miłą odskocznią od zestereotypizowanych świątecznych tematów). Miły, świąteczny nastrój owocuje wielkim sporem z Tsadkielem – a później już przypadek sprawia, że chwilowo zaciekli wrogowie trafiają do domu Ody. Anioł nie może sobie pozwolić na utratę autorytetu i nie chce egzystować wespół z Bazylem (bo i czort, czyli gadająca koza z wadą wymowy, tak uwielbiana przez czytelników, tu się pojawi), nie może znieść też towarzystwa innych demonów. Na nietolerancję nie pozwoli mu Oda, mądrze zarządzająca wszystkimi zaświatowymi istotami. Jednak dopiero kiedy Tsadkiel wpadnie w poważne tarapaty i Bożek będzie musiał odbyć kolejną podróż poza granice ludzkiej rzeczywistości, żeby go uratować, akcja zamieni się w bardzo dynamiczną.
Marta Kisiel przede wszystkim rozśmiesza. Biegiem wydarzeń, charakterystykami postaci (Szczęsny, którego czasami trzeba uklepać, recytujący poezję romantyczną), samą fabułą i dialogami na poziomie mistrzowskim. Dokłada do tego wstawki wychowawcze (choć nie zawsze pedagogiczne, a nigdy – nudne): pokazuje dzieciom, czym naprawdę jest dobro i zło, odwołuje się też do potęgi przyjaźni. Tu przez cały czas coś się dzieje, a interakcje między bohaterami nie dają się łatwo streścić. Dość stwierdzić, że kto polubił dorosłe powieści Marty Kisiel, przy „Małym Lichu i aniele z kamienia” narzekać na zmianę grona odbiorców nie będzie. A najlepsze, że autorka bez wysiłku nad całą menażerią panuje i proponuje czytelnikom feerię przekomarzań, dowcipów i niezwykłości.