Recenzje

Poza językiem

Brian Conaghan: Kiedy Pan Piecho gryzie. Ya!, Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut

Pan Piecho to potwór, który opanowuje od czasu do czasu umysł Dylana Minta. To sposób na zmierzenie się z nieuleczalną (chociaż nie: śmiertelną) chorobą, zespołem Tourette’a, na który cierpi nastolatek. Pan Piecho ujawnia się zwłaszcza w chwilach ogromnego stresu, trudno więc będzie wprowadzać w życie nawet najlepsze kłamstwa: dla ludzi, którzy znają Dylana, jego zachowania i nerwowe tiki są sygnałem, że coś jest nie tak. A przecież Dylan ma szesnaście lat i nie o wszystkich sprawach chciałby rozmawiać z matką. Proces dojrzewania z zespołem Tourette’a to poważne wyzwanie i niech schowają się wszyscy „zwyczajni” bohaterowie powieści dla młodzieży, którzy po prostu boją się zagadać do płci przeciwnej. Dylan za cel stawia sobie przespanie się z jedną z koleżanek ze szkoły specjalnej – musi to zrobić przed marcem, bo w marcu najprawdopodobniej nie będzie już miał na to szansy. Na razie jednak i tak jego szanse są bliskie zeru, bo kiedy tylko próbuje zagadać, z jego ust wyrywa się stek przekleństw. Niby w tej szkole nie ma normalnych dzieciaków, a jednak wyrozumiałość ma swoje granice…

Motyw „pierwszego razu” to jedna z kwestii napędzających oś fabularną tej powieści. Ale Brian Conaghan wypełnia świat Dylana w różnych obszarach. W relacjach z rówieśnikami z jednej strony jest najlepszy przyjaciel – Amir, prześladowany za swoje pochodzenie, ale właściwie bez wad – on akceptuje bohatera w pełni i sprawia, że Dylan może się wykazać jako ten silniejszy – z drugiej strony grupa prześladowców, którzy uwielbiają znęcać się nad słabszymi i potrafią zastraszyć nastolatka. W domu – Dylan tęskni za ojcem (wysłanym na misję wojskową, przynajmniej taką wersję poznaje chłopiec, bo odbiorcy już z listu dowiedzą się znacznie więcej niż bohater), tymczasem matka zaczyna sprowadzać do domu pewnego taksówkarza, który bezczelnie zajmuje miejsce taty na parkingu i w fotelu. Mama, szkolna pedagog i nauczyciele nie litują się nad chłopakiem, wymagają od niego sporo – i to podejście najlepsze, jeśli chcą cokolwiek osiągnąć. Pozostawiony sam sobie Dylan z pewnością nie dążyłby do samorozwoju, a do zaspokojenia najprostszych potrzeb.

W narracji prowadzonej przez chłopaka owe najprostsze potrzeby eksponowane są w stopniu niespotykanym w innych powieściach. Podczas gdy większość autorów stara się zamaskować popędy seksualne nastolatków, snując historie o wielkich miłościach, Conaghan mówi o nadziei na seks, bez większych sentymentów. Momentami czytelników przyzwyczajonych do tematów tabu w historiach pop ta powieść wprawić może w zażenowanie – tak bardzo dosłowna się robi. Oczywiście autor (i spora w tym zasługa tłumacza) przykrywa popędy nastolatka nieprzezroczystą relacją. Dylan posługuje się młodzieżowym slangiem, a może raczej – imitacją owego slangu, znajduje niewybredne metafory na określanie części ciała i własnych tęsknot, wyjaśnia, jak myślą dojrzewający chłopcy. Zdecydowanie męska część odbiorców będzie miała z tej książki więcej radości: dziewczynom wyznania nastolatka mogą wydawać się obrzydliwe lub przejaskrawione – i na pewno odstraszy je specyficzny rubaszny humor na granicy dobrego smaku. W stylistyce jest to książka-efemeryda, mimo braku odwołań do konkretnego języka młodzieżowego szybko może się zdezaktualizować. Zanim to jednak nastąpi, odbiorcy zyskają punkt odniesienia dla własnych problemów i wyzwań. Przy umyśle opanowanym przez Pana Piecha łatwiej pogodzić się ze swoimi niedoskonałościami i problemami w grupie rówieśników.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,