Michael Miller, AdriAnne Strickland: Kroniki Kaitanu. Tom I. Cień. Foksal, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Jeden poważny problem trawi współczesną fantastykę dla mas. Autorzy nie mają pomysłów, które wykraczałyby poza schemat. W efekcie stają się niewolnikami albo jednej fabuły opowiadanej za każdym razem nieco inaczej (i w innym kontekście), albo – jednego wzoru w rozwoju akcji. Czytelnicy mają przez to wrażenie, że wszystko już znają, wszystko już było i w ogóle nie warto zagłębiać się w lekturę. Chociaż Michael Miller i AdriAnne Strickland w tomie „Cień” próbują rozwijać narracyjnie opowieść, historia „księżniczki” w obcym środowisku wydaje się do bólu przewidywalna. Przez wiele stron ciągnie się relacja, co do której kierunku odbiorcy szybko nabiorą pewności. A wtedy nie jest wcale oczywiste, że z autorami pozostaną. Tymczasem „Cień” to pierwszy tom cyklu Kroniki Kaitanu – i zapowiada się na dość rozbudowaną historię wojenno-romansową. Trzeba będzie sprawdzić, na ile odbiorcom wystarczy cierpliwości – i zaufania do Strickland i Millera. Czyta się tę powieść całkiem nieźle, autorzy precyzyjnie konstruują świat bohaterów, a jednak co pewien czas powracają fragmenty tworzone wyraźnie dla zapełnienia miejsca, niewnoszące wiele do akcji (przynajmniej nie pod kątem biegu wydarzeń), bo zawsze można uznać, że rozbudowane scenki obyczajowe bez puenty służą podkreśleniu charakterów i relacji między postaciami.
Na początku czytelnicy przenoszą się na statek poławiaczy cieni. Dowodzi nim Qole, pani kapitan, mistrzyni w swoim fachu. Ma zaledwie siedemnaście lat, co nie jest specjalnie akcentowane: wystarczająco dużo krytyki zbiera jako kobieta na ważnym stanowisku, żeby jeszcze zajmować się jej wiekiem. Qole to postać typowa, jak superbohaterka z komiksów czy gier komputerowych – nawet obcisły i dopasowany kostium podkreśla jej atuty. Jednak w jej przypadku to lotność umysłu musi stać się podstawowym motorem działań. Qole na swój statek przyjmuje Neva i po pewnym czasie wychodzi na jaw, że mężczyzna nie jest tym, za kogo się podawał. Jest już za późno na to, by przestać mu ufać, zwłaszcza że pani kapitan najwyraźniej pozostaje pod urokiem Neva – udaje się do posiadłości pozostającej w rękach jego rodziny, żeby kontynuować swoją pracę. Nie ma pojęcia, co ją czeka.
Dość mocno w „Cieniu” akcentowane są motywy polityczne działań postaci. Bohaterowie podejmują decyzje w oparciu o długofalowe prognozy, uwzględniają w nich rozmaite czynniki: odławianie cieni to tylko jeden z aspektów wpływających na postawy prezentowanych tu osób. Zresztą – w wielu miejscach schodzi na margines, bo bardziej liczy się to, w jaki sposób pani kapitan utrzymuje porządek na swoim statku – a następnie, jak będzie unikać intryg i pułapek na nią zastawianych. Samo poławianie cieni staje się zatem jedynie pretekstem do snucia opowieści o istocie międzyludzkich relacji. Autorzy dobrze odrobili zadanie z tego, co powinno się znaleźć w podobnym dziele: nie zabraknie nutki miłości dla tych czytelników, których akurat taki bodziec przekona do postaci najbardziej, scen walk, ale też knowań. Wszystko wypada całkiem naturalnie, jakby Miller i Strickland naprawdę wierzyli w stworzony przez siebie świat i dobrze się w nim czuli – zresztą otoczenie ma w tej książce mniejsze znaczenie niż uczucia, a te są przecież uniwersalne. I tylko oryginalnych pomysłów na rozwój akcji brakuje, w każdym niemal etapie lektury pojawia się przekonanie, że już gdzieś coś takiego ktoś wykorzystał – a to odbiera przyjemność śledzenia akcji.