Recenzje

Pożegnanie

Sándor Márai: Dziennik 1977 -1989. Czytelnik, Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.

Dzienniki mistrzów literatury zawsze cieszą się zainteresowaniem czytelników – i to nawet tych spoza grona wiernych fanów. Sándor Márai w piątej części swoich diariuszowych zapisków powoli rozstaje się z życiem – datowanie jednoznacznie wskazuje na finał, zaskoczeń nie będzie. Natomiast wszystkich powinno zainteresować, jak pisarz powoli przygotowuje się na przemijanie (i planuje, co zrobi, kiedy już przestanie sobie radzić z rzeczywistością).

„Dziennik 1977-1989” to publikacja minorowa w tonie. Autor jeszcze na początku uczestniczy w życiu kulturalnym. Czyta wydawane książki, śledzi nowości, ale i próbuje opisywać tendencje wydawnicze. Interesuje się filozofią, astronomią czy historią, rejestruje nowinki z różnych dziedzin, odnotowuje też wydarzenia, które odbiły się echem w mediach i stara się do nich ustosunkować, jeśli uważa, że mają znaczenie. Poświęca całkiem sporo czasu na zarejestrowanie tego, co pozwala mu dalej funkcjonować w kulturalnym świecie. Nawet jeśli opinie formułuje dla siebie – na potrzeby dziennika. Poza tym zwierza się z czasu poświęcanego na pisanie, przybliża odbiorcom swój warsztat – dużo miejsca zajmuje tu literatura i przemiany, jakie pisarz obserwuje w tym temacie u innych. A czytelnikiem musi być uważnym, żeby móc przedstawiać sądy i kolejne odpowiedzi. Część „zawodowa” dzienników składa się właśnie z tego typu komentarzy – profesjonalnych, wyważonych, chociaż czasem niepozbawionych zdziwienia czy dystansu. Sándor Márai nie zawsze może zrozumieć przyczyny pewnych zaobserwowanych zjawisk – kiedy analizuje je na piśmie, może próbować szukać rozwiązania. Może też sam dla siebie stać się usprawiedliwieniem – bo nie zawsze już wystarcza mu sił do rzeczywistego funkcjonowania w świecie literatury, nie zawsze może w pełni dołączyć się do wydarzeń.

Drugą częścią „Dziennika”, co nie zaskakuje, jest dzielenie się prywatnością. I pod tym kątem zwłaszcza piąty tom staje się przytłaczający. Oto Sándor Márai, który opiekuje się coraz bardziej niedomagającą żoną i zastanawia się, jak długo będzie to trwało – i czy już zawsze będzie skazany na takie działania – pochłaniające czas i energię. Oto Sándor Márai, który rejestruje niemal bez przerwy kolejne śmierci ludzi bliskich – nagle orientuje się, że został sam i nie ma już nikogo, na kim by mu zależało tak bardzo, jak na tych, którzy odeszli. Oto Sándor Márai, który coraz bardziej cierpi psychicznie: uskarża się na kartach dziennika na starość i samotność. Coraz więcej tu rozgoryczenia, coraz więcej słabości, która przekłada się bezpośrednio na zniechęcenie i ogólne negowanie sensu istnienia. Nie traci przez to książka na jakości pod kątem literackim – jednak zamienia się w wołanie o pomoc, która nie może nadejść. Dziennik w takim wykonaniu to wielka opowieść o umieraniu – nawet jeśli śmierć bezpośrednio nie trafia do zapisków tak często. Sándor Márai imponuje warsztatem, proponuje lekturę wybitną – i nie zmieni tego nawet świadomość finału.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,