Recenzje

Problem selfpublishingu

Jerzy Andrzej Masłowski: Jednoaktówki na każdy rodzaj szaleństwa. Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut

Na polskim rynku selfpublishing nie cieszy się najlepszym odbiorem – i za każdym niemal razem autorzy dążący do ujrzenia w druku własnych utworów popełniają te same błędy. Błąd pierwszy – rażący brak korekty, błąd drugi – równie rażący brak redaktora, który dostrzegłby i wyłapał oczywiste niezręczności, błąd trzeci – nieumiejętność dokonania obiektywnej oceny materiału, która skutkuje obecnością grafomanii obok tekstów pomysłowych. W efekcie nawet jeśli jakieś drobiazgi warte są uwagi, całość psuje ocenę – i to dość radykalnie. Czasami lepiej poczekać na druk pod kierunkiem fachowców (i nie dopłacać do niego z własnej kieszeni), niż za wszelką cenę próbować wkroczyć na rynek. W “Jednoaktówkach na każdy rodzaj szaleństwa” wszelkie te mankamenty są tym bardziej widoczne, że tom został “na bogato” wydany: na ciężkim, kredowym papierze, który nijak ma się do zawartości i z kolorowymi grafikami (niekoniecznie pasującymi do utworów, ale to już najmniejszy problem).

Nie wiem, na jakiej zasadzie został skomponowany ten tom – czy autor układa jednoaktówki chronologicznie, czy od najlepszych, czy od najśmieszniejszych – w każdym razie im dalej w tekście, tym bardziej okazuje się, że wszystko już było i zaczyna powracać w kolejnych konfiguracjach, a to psuje pierwsze całkiem niezłe wrażenie. Dość szybko okazuje się też, że “ograniczenie” formalne wykorzystuje Masłowski również jako ograniczenie charakterologiczne – uznaje najwyraźniej, że w krótkim dramacie nie musi starać się o rozwój postaci, nie musi ich zmieniać ani sugerować kierunków dążeń. W efekcie czytelnicy otrzymują bohaterów zbyt papierowych, żeby przejmować się ich nadziejami czy zachowaniami. Na początku raczej dba o puenty w jednoaktówkach, z czasem zaczyna się tym trochę nudzić i nie dość, że wprowadza rozwiązania na siłę i niezbyt dobrze umotywowane, to jeszcze – bez emocjonalnej oprawy, nie zapewnia odbiorcom potrzebnych wstrząsów, staje się twórcą dla samego tworzenia, ignorującym efekt. Przydałyby się nożyczki, przydałby się głos kogoś, kto wyrzuciłby z zestawu utwory wymuszone, pisane bez lepszego pomysłu. Jeśli już Jerzy Andrzej Masłowski wpada na jakieś odkrywcze drobiazgi budujące przestrzeń i koloryt lokalny, eksploatuje je do znudzenia, jakby w przekonaniu, że im częściej powtarza, tym większa będzie zabawa czytelników. Nie dba też o prawdopodobieństwo emocji postaci: kiedy na scenie ktoś coś przeżywa, jego odczucia nie udzielą się odbiorcom – wydają się bowiem zbyt podporządkowane tekstowi, a nie – dostosowane do tego, co w prawdziwym świecie prezentowałby zwykły człowiek. Takie dopasowywanie reakcji do idei jest tu, niestety, częste. Ponadto Masłowski nie do końca wie, po co zaprasza odbiorców do swojego świata. Każe coś bohaterom przedstawiać, naraża ich na silne wstrząsy, na pokusy albo na zderzenia z ponurą codziennością – tyle że brakuje konsekwencji, pewnego dopowiedzenia (lub choćby tylko sugerowania), co z tego wyniknie.

Lektura “Jednoaktówek na każdy rodzaj szaleństwa” zamienia się zatem w wyławianie przebłysków ciekawych pomysłów z bezbarwnej masy, przy czy czytelników wyczulonych na błędy korektorskie zatrzymywać będzie każda podwójna spacja (czy tu autor coś usunął, czy może nie zwracał uwagi przy pisaniu?), a każda wisząca litera przyprawi o zgrzytanie zębów. Nieprzypadkowo wydawanie tekstów w profesjonalnych wydawnictwach a nie własnym sumptem wiąże się ze sporą ilością pracy: tej pracy tutaj zabrakło.

Komentarze
Udostepnij
Tags: