O związkach polityki ze sztuką pisze Karol Mroziński.
Do wyborów zostało jeszcze kilka dni. Mając dość wyścigu pustych obietnic sięgam po broszurkę TEATROTEKI. Zdecydowanie od małego ekranu wolę małą lub dużą scenę. To tam można zobaczyć prawdziwe emocje, prawdziwe historie. Taki paradoks. Widz nie musi się obawiać, czy to co jest pokazywane to prawdziwa czy nieprawdziwa informacja. Gra emocjami nie jest zaplanowana w celu manipulacji. Efekty teatru są skierowane do wnętrza człowieka, a nie na zewnątrz, jak w przypadku polityki
Niestety kilka ostatnich miesięcy było bardzo ciężkich. Dopiero niedawno zdecydowano o otwarciu placówek kultury i to z całym dobrodziejstwem inwentarza. Zastanawia rozporządzenie o dopuszczeniu tylko połowy miejsc na widowni. Jak branża ma się podnieść po epidemii? Tego nie wie nikt? Nawet tego, czy widać jakieś światełko w tunelu. Jak nigdy wcześniej sztuka i polityka nie były tak namacalnie blisko siebie.
Przewracając kartki, zerkam na propozycje ulubionego z moich światów równoległych i mimo przygnębienia na mojej twarzy coraz wyraźniej widać uśmiech. Najbliższy czas zdecydowanie należy do postaci kobiecych, zarówno pod względem autorskim, jak i przedstawianych opowieści. Aż sam sobie zadaję pytanie: czy ktoś ułożył to w pewną całość przypadkiem? Czy tylko ja widzę pewne zbieżności?
W swojej broszurze jeden z kandydatów podaje słowa klucze. Są podzielone na grupy. Te, które nas dzielą, te, które nas łączą, oraz te, które opisują to czego najbardziej się boimy. TEATROTEKA, chcąc być na czasie, również przybliża spektakle opisujące nas jako społeczeństwo. Tym sposobem wyznaczono pewien kierunek i to kierunek ucieczki. Na przykład „Człowieka, który siedział tyłem” w świat wirtualnych aplikacji, w spektaklu autorstwa Karola Lemańskiego w reżyserii Macieja Wiktora, ucieczki, która bierze się z dysfunkcyjnej rodziny, a nie tylko z głowy nastolatka. W nagłą zmianę zasad panujących w kręgu domowego ogniska w spektaklu „Kasie”, będącym groteskową opowieścią pełną absurdalnego humoru. To przedstawienie z łatwością może zostać odebrane jako desperacka próba poradzenie sobie przez matkę z problemami, ale sposobem „pół żartem, pół serio”. Tak dobrze znanym polskiej publiczności z autopsji. Jedna osoba może nie być w stanie udźwignąć wszystkich zadań jakie stawia przed nią tradycyjna rola kobiety. Dlatego z pomocą przychodzą jej kolejne alter ega, a to wszystko w reżyserii Filipa Gieldona.
I wreszcie trzeci akt tego dramatu – postać Ojca z “Matki Boskiej Niespodziewanej” Szymona Jachimka, odwiedzanego często przez personifikację wyrzutów sumienia. Kolejnej psychozy, jaka dąży do uleczenia samej siebie. A wszystko w wyniku egzystencji w “Pustostanie” wiecznie nieprzepracowanych zdarzeń, z czym zapozna nas Malina Prześluga. Można by krzyknąć za Martą Guśniowską: “A niech to Gęś kopnie!”. Całkiem zgrabnie się to składa, a przecież pamiętać trzeba, że to nie jedna, lecz kilka osobnych historii. Kilka z wielu zaproponowanych do końca roku.
Zarówno dramatopisarze z prawdziwego zdarzenia, jak i komedianci zwani politykami biorą ten temat na warsztat nie od dziś. W ostatnim czasie ci drudzy definiują licznych wrogów rodziny – prawdziwych albo i nie?
Teatr w przeciwieństwie do polityki zawsze zadawał więcej pytań niż podawał odpowiedzi, ale na tym polega jego urok. Z dystansu widza po prostu widać więcej, a to rozwija bardziej niż przyjmowanie czyjegoś poglądu za własny. Mam nadzieję, że wkrótce będzie można bez obostrzeń obejrzeć nie tylko wymienione spektakle. A wam drodzy widzowie życzę miejsc w pierwszych rzędach, zarówno w życiu i w teatrze, aby nic nie przeszkadzało wam w patrzeniu dalej i dalej.