Sławomir Mrożek: „Garbus” – reż. Marek Fiedor, Wrocławski Teatr Współczesny – pisze Jarosław Klebaniuk
Gościnny występ aktorów wrocławskiego Współczesnego na Scenie Ciśnień Teatru Muzycznego Capitol utrzymał uwagę, dał do myślenia, zafrapował. Tak niewygodny dla nas wszystkich dramat nie jest natomiast okazją do zachwytu. Gdyby nas ten spektakl zachwycił, to raczej źle by o nas świadczyło. Gdy ktoś bez zamykania oczu przegląda się w takim zwierciadle, jakie stworzył Mrożek, raczej odczuje dyskomfort niż przyjemność.
Uchwytem „Garbusa”, jaki zaoferował Marek Fiedor było umieszczenie piątki bohaterów, nie licząc tytułowego, w niewielkiej przestrzeni i zadanie im słownych wymian obnażających ich lęk, uprzedzenia, zaprzeczenia i manipulacje. Prawnik oceniał na podstawie odstępstwa od normy i snuł narrację wokół wyznawanego stereotypu. Łatwo, co najmniej dwukrotnie dał się podpuścić Baronowi, który – racjonalny i wyrachowany – manipulował osobami z otoczenia. Pretensjonalna malarka stwarzała pozory, by wobec cynicznej oceny Baronowej dać się wytrącić z utartych i bezpiecznych torów małżeństwa. Gdy pojawił się, jako szósty protagonista, Nieznajomy, izolowane w urlopowej enklawie towarzystwo, nieuchronnie zderzyło się z instytucjonalnym przejawem systemu. Student okazał się postacią niespodziewanie ważną, choć do końca nie wiemy dlaczego.
Gdy Mrożek pisał tamten tekst w latach 1970. musiał kluczyć, abstrahować, pisać oględnie i jakby o wymyślonym świecie. O ile pierwsza część utworu wydaje się znakomitym artystycznym przetworzeniem tego, co już wtedy psychologowie społeczni zaczynali badać i wyjaśniać: stygmatyzacji, źródeł stereotypów, uprzedzeń i innych irracjonalnych przekonań, nieufności międzyludzkiej i wiary w spiski. Być może bardziej zdroworozsądkowo niż w wyniku zainteresowania naukową refleksją, dramatopisarz dobrze wychwycił to, co współcześnie nazywamy mentalnością spiskową („Nasi wrogowie nie będąc nami udają nas”, „Chodzi o to, kto kogo przewyższy brakiem zaufania”) czy efektem ironicznym („Proszę o tym nie myśleć” paradoksalnie prowadzi do myślenia na temat, którego chcemy uniknąć). Szkoda, że w dalszej części przekształcił akcję rozpoczynającą się głęboko, niczym u Czechowa, w sensacyjną intrygę z erotycznym tłem i tajemniczym zabójstwem. Tak jakby wystraszył się trochę tematu, nie wiedział co z nim zrobić.
W spektaklu wątki osobiste: konflikty w związkach, flirt, nieudolna próba zjednania osoby uważaną za groźną, ukazane zostały z dystansem. Reżyser poprowadził aktorów tak, że nawet w momentach proszących się o łzy w oczach czy choćby żywszą mimikę, jak na przykład rozstanie szulera („Mój mąż gra w karty i zawsze wygrywa”) z żoną, zachowali kamienną twarz. Być może rozpadający się świat, jaki ukazywał Mrożek, wymagał takiej hollywoodzkiej nieczułości, jednak mieliśmy z Elą poczucie, że uronione zostało to, co w tak kameralnych przestrzeniach stanowi największą wartość: pokazanie uczuć, zbudowanie napięcia między bohaterami, przekonanie, że żyją i czują. Tymczasem tutaj jedynie pełen niepokoju Onek (Krzysztof Boczkowski) i agresywnie eksponujący nieufność i władzę Nieznajomy (Maciej Kowalczyk) pozwolili sobie na nieco nieskrępowanej ekspresji. Miło było zobaczyć dobrze obsadzonego Wiesława Cichego, Macieja Tomaszewskiego w bardzo nietypowej dla niego, wstrzemięźliwej (choć nie wiemy, co robił w towarzystwie kobiet podczas nocnej wyprawy na górę), wycofanej roli, a nade wszystko – jak zgodnie z Elą oceniliśmy – zjawiskowo piękną Zinę Kerste. Jednak zabrakło tych emocji, które zazwyczaj towarzyszą miłości i jej utracie, życiu i jego utracie, złudzeniom i ich utracie, i tak dalej.
Z pozytywów należy wymienić oryginalną scenografię. Niełatwo było zrobić tak zniszczony parkiet, odsłaniany kolejnymi interludiami zwijania trawnika. Także meble do siedzenia, a właściwie nie do siedzenia czy fortepian niemal bez nóg stwarzały złowrogą atmosferę dekadencji. Garbus obserwujący poszczególne sceny z filmu wyświetlanego na dużej ścianie stanowił zapewne puszczenie oka do widza: to się nie dzieje naprawdę, to tylko gra. Filmy ze spacerów po lesie kontrastowały zaś ze smutnym podniszczonym wnętrzem, po którym poruszały się postaci.
Przyjemnie słuchało się literackich, często dosyć przewrotnych, popisów Mrożka takich choćby jak: „Garb jest ekstrawertywny” (argument za brakiem spiskowych ciągot jego właściciela), „Nie aresztuję tego osobnika z sympatii. To więcej niż sympatia”, „Robak sceptycyzmu, hiena zdrady”, „Ja go też nie lubię. Ja go kocham” (żona o mężu), „Tak przyjemnie znaleźć się w towarzystwie zdrowej, bogatej natury”, „Prawdziwa sztuka nie znosi profesjonalizmu”, „Natura tak, ale nie wynaturzenia” (o garbie). Także nadrealizm niektórych scen bywał smakowity. Nie widujemy na co dzień zjadania wiersza wykrytego wcześniej w bucie czy niezgodnych wcześniej postaci zgodnie tupiących w fortepian. Konteksty symboliczne tych zachowań nie wydawały się przy tym bynajmniej oczywiste. Autoprezentacyjne zażenowanie czy zbiorowy bunt można wszak wyrażać na wiele różnych sposobów. A tu mieliśmy akurat takie.
„Garbus” zrealizowany przez zespół Wrocławskiego Teatru Współczesnego jest obowiązkowym spektaklem dla miłośników twórczości Sławomira Mrożka. Samo przedstawienie pozostawia pewien niedosyt, jednak przypomnienie uniwersalnego przesłania, które niesie ten dramat, odkurzenie zabaw słowem sprzed dziesiątków lat i nadanie im oryginalnej oprawy stanowi pokusę nie do odparcia dla miłośników teatru.
Fot. Natalia Kabanow
Jarosław Klebaniuk – psycholog społeczny, adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, członek redakcji czasopisma naukowego „Social Psychological Bulletin (Psychologia Społeczna)”. Prozę publikował w: „Akcencie”, „Frazie”, „Kresach” i „Lampie”. Recenzje teatralne pisze od 2010 roku.