O filmie „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata” w reż. Radu Jude na FESTIWALU FILMOWYM PRZEŹROCZA w Bydgoszczy pisze Krystian Kajewski.
…tu,
Rumunia
Odkąd się urodziła, czyli od czterdziestu lat mniej więcej, mieszka w Rumunii, w samym jej sercu, czyli w Bukareszcie, areszcie stworzonym dla jej duszy i ciała: kobieta pracująca, Angela Radocanu (Ilinca Manolache). Poznajemy ją jako słabo opłacaną pracownicę telewizji, która kręci właśnie wyczerpujący materiał o wykorzystywanych pracownikach pewnej korporacji.
Twórczość reżysera filmu Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata, Radu Jude, zdążyła zdobyć już uznanie na całym niemal świecie, szczególnie w Rodzinnej Europie. Doskonale udaje się bowiem rumuńskiemu twórcy oddać obraz toczonego kryzysem społeczeństwa Mittel Europy. W istocie bowiem Rumunia Jude to jak Polska Smarzowskiego, czyli, jakby napisał Jarry, Nigdzie. To straszne miejsce, lej pozostały po wybuchu Układu Warszawskiego, jest teraz placetem eksperymentów ekonomicznych, które na żywej tkance tego społeczeństwa podejmują ościenne kraje Zachodu.
Czy obraz Jude spełnił swoje zadanie? I tak, i nie. Z jednej strony wiwisekcja organizmu społeczeństwa rumuńskiego została odmalowana wyraziście. Z drugiej jest to obraz dosłownie czarno–biały. Przewrotność tej opowieści polega na tym,że to dzisiejsze czasy są ukazane w czerni i bieli, a komunistyczna Rumunia ukazana jest bądź w nostalgicznej sepii, bądź w pełnym kolorze.
Jest wszędzie
Od wczesnego ranka nasza blond anielica rozpościera swoje skrzydła nad umęczonym Bukaresztem, przemierzając swój miejski areszt autem, jak współczesna, feministyczna wersja Don Kichota La Manchę. Jej mechaniczne rosynanty suną ulicami Megalopolis, przecinając jego arterie, niczym komórki cholesterolu. Aby pociągnąć tę metaforę dalej: Bukareszt jest miastem tak zakorkowanym, jak zapchane złym cholesterolem mogły być tętnice Sancho Pansy. Dzień po dniu, noc po nocy, ciągnie się ta eskapada. Ta donkiszoteria złotowłosej anielicy, której skrzydła są bardzo zmęczone. Której kark zgięty jest jak kark Rumunii pod jarzmem austriackiego korpookupanta.
Gdy przeniknie do powietrza, wyczuwalna jest atmosfera narastającego napięcia. Groza istnienia ukryta za codziennością.
Kłopotliwa emisja gazu
Niektóre wysokoczułe fotokopiarki emitują ozon, tak jak niektóre filmy skupiają w sobie jak w soczewce cały ból tego świata. Taki jest obraz Jude. Bolesny jak świadomość śmierci. Nie spodziewajcie się zbyt wiele po końcu świata. I tak się właśnie skończy świat, nie hukiem, lecz skomleniem.
Jeśli płomienie się rozprzestrzeniają, konieczna jest interwencja straży pożarnej. A przecież Bukareszt spowija łuna ognia. Cały problem polega na tym, że nie ma już czym tego ognia ugasić. Zabrakło czystego sumienia w mieście grzechu.
Wchodząc do gorącej wody
Jest to niemożliwe. Niemożliwe jest zarówno oczyszczenie, jak niemożliwa jest ekspiacja. Nic się nie zmieni. Cywilizacja ludzka już dawno zabrnęła w ślepy zaułek. Pieniądze zabijają dusze. Każdy z nas codziennie krzyżuje Chrystusa.
UWAGA!
Jeśli płomień w przenośnym ogrzewaczu na naftę wymknie się spod kontroli, nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata.
Niewłaściwie użytkowane grzejniki mogą jednak być niebezpieczne. Tak jak obraz Radu Jude, który jest filmem niebezpiecznym w odbiorze. Pokazuje bowiem okaleczony świat bez jakichkolwiek omówień. Muszę powiedzieć, że to przedziwne doświadczenie filmowe jednocześnie szokuje i cieszy. Reżyser bowiem przywołuje treści stabuizowane przez polityczną poprawność i dzięki temu właśnie Radu Jude przywraca mi wiarę w przyszłość kina, które powinno mówić prawdę, prawdę i tylko prawdę. Bez ogródek. Chcę od razu powiedzieć, że przede wszystkim to kino doskonale platońskie, obrazujące jego słynną maksymę: Prawda jest Pięknem, a Piękno jest Prawdą.
fot. mat. org.