O spektaklu Hamlet wg scenar. Konrada Sierzputowskiego w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy pisze Aram Stern.
Hamlecić albo nie Hamlecić? Cezarzyć albo nie Cezarzyć? Znakomity reżyser, Cezary Tomaszewski, nie łamie sobie głowy nad interpretacją klasyki, której nuty z sukcesami frekwencyjnymi i uznaniem (lub nie) recenzentów od lat przepisuje na bardzo nieklasyczne instrumenty. W swym specyficznym stylu odczytał również Szekspirowskiego Hamleta, przystępując do prób na zapleczu przeciągle remontowanego Teatru Polskiego w Bydgoszczy.
Pierwsza realizacja Tomaszewskiego w tym miejscu wywołać mogła w widzach zachwyt lub specyficzne napięcie, jako że w swej inscenizacji dramatu mistrza ze Stratfordu reżyser odcyfrowuje skrywane konteksty, zdziera bohaterom maski i używa metafor, do których bydgoska publiczność może wyjściowo podchodzić z dystansem. W pierwszym akcie wraz z dramaturgiem Konradem Sierzputowskim (współpraca: Klaudia Hartung-Wójciak) przywraca swemu Hamletowi jego prymarną teatralizację. Z prostą, uporządkowaną i niezbyt dynamiczną scenografią autorstwa Natalii Mleczak, która podobnie jak w 1603 roku pozwala na szybką, płynną akcję i koncentrację na języku. Z drugiej strony – scenografią ograniczającą mocno zespół aktorski: z wieszakiem na kostiumy, wielką zieloną czaszką Yoricka pośrodku i plastikowym ogrodowym „tronem” rodem z lat 90-tych ubiegłego wieku, ustawionym na podeście z kiczowatym płotkiem i papierowym koniem. Do Elsynoru wizualnie przenoszą widzów ogromne fotogramy stron gier komputerowych, pootwieranych kolejnych zakładek, nad którymi smutno zwisa nihilistyczna sentencja existence is meaningless (istnienie nie ma sensu). Czy scenografka wieszczy nią los twórców zastępowanych sztuczną inteligencją? (Przy projekcie plakatu z Hamletem w połyskująco różowym garniturze artystka wspomagała się właśnie IA).
Tak chaotyczna oprawa idealnie wpisuje się w kontekst konwencji ironicznie performatywnej pierwszego aktu, w którym odmitologizowani bohaterowie Hamleta, z oderwanymi koturnami (znanymi nam z innych inscenizacji teatralnych i realizacji filmowych) i także pozbawieni własnych, charakterystycznych cech aktorskich „miotają się” w Szekspirowskiej farsie, kuglują rolami i historyzującymi kostiumami (także wg projektów Natalii Mleczak), do tego wypowiadając swoje kwestie z przejaskrawionym brytyjskim akcentem. Nie jest jednak tak źle! Tragedii przecież nie ma, ale nadciąga wspomniana satyra, w której i przydziałem ról i pogmatwaniem płci Cezary Tomaszewski mruga do widzów okiem. Oto mają przed sobą najstarszego chyba odtwórcę roli Hamleta w dziejach polskiego teatru – Mariana Jaskulskiego (obchodzącego przy okazji premiery jubileusz 50-lecia na scenie) i jego Hamleta dostojnie przerażonego choćby faktem, że nie przystaje polskim akcentem do otaczających go farsowo-karczmianych komediantów. Nie współbrzmi ze swym stryjem, wulgarnym i pantagruelicznym Klaudiuszem, w którego wciela się Emilia Piech, nie uzupełnia również czarująco rozśmieszającego widownię Karola Franka Nowińskiego w roli Ofelii i Ducha używającego kuchennych metafor (kapitalna Małgorzata Wiśniewska), czy nie dialoguje z celującym aktorsko Horacjem (Michał Surówka). Gonią wszyscy co sił w nogach wokół sceny, zmieniają kostiumy, łapią rozrzucane w powietrze kartki scenariusza i… choć wyczyniają swe harce w sposób widowiskowy (w rozegraniu-całowaniu duetu Błaznów – Karol Franek Nowiński i Michał Surówka), to wszyscy bohaterowie dalecy są od typowej ilustracji sztuki scenicznej będącej „zwierciadłem dostojeństwa”. Cezary Tomaszewski, decydując się na teatr formy, pozbawił postaci Szekspirowskiego dramatu ich wewnętrznego Ja, pozwalając jedynie Narratorowi (student Bydgoskiej Akademii Muzycznej, Filip Lasota) na próby utrzymania w ryzach teatralnego chaosu i w kunsztownym wykonaniu pieśni Johna Dowlanda Come again zawołać, by „(…)Wracać! I przestać płakać z powodu nieuprzejmej pogardy”.
Nie wykluczam, że wielu osobom tak farsowa konwencja pierwszego aktu spektaklu Cezarego Tomaszewskiego przypadnie do gustu. Być może jednak dogłębniej spenetrują swymi zmysłami tekst aktu drugiego, który powstał na podstawie wydarzeń realnych – castingu do głównej roli w Hamlecie według relacji Jana Kowalewskiego, młodego aktora Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu. Jest on współczesną narracją o teatralnych „monarchach”, reżyserach-uzurpatorach i bezsilnych buntownikach, walczących o rolę, o etat, o realizację swych marzeń po skończeniu trudnych studiów aktorskich. Dziś żaden wielki dramaturg nie tworzy roli teatralnej pod daną postać, tak jak uczynił to Wiliam Szekspir, pisząc rolę główną w Hamlecie specjalnie pod Richarda Burbage (ok. 1567-1619). Burbage ze swym aktorskim talentem był dla Szekspira zarówno rarytasem, jak i przekleństwem: tak długo wcielał się w główne postaci jego dramatów, iż stał się groteskową, podstarzałą i zaokrągloną karykaturą obrachunku z samym sobą. U Cezarego Tomaszewskiego znika ze sceny i „przepoczwarza się” w bohaterów z wyboru, ale bez wyboru, w walczących o role w castingach młodych adeptów szkół aktorskich, w ich zero-jedynkowym systemie myślenia, czarno-białym „staniem na stanowisku”, z wypatrywaniem zła mniejszego od zła „prawdziwego”, grania niegrania, z realizacją z góry narzuconego scenariusza lub wypisania się z niego na zawsze. Dać sobą pomiatać czy postawić weto? – pyta Tomaszewski w wybornie tragikomicznej scenie z Reżyserką (Małgorzata Trofimiuk).
W brawurowej konstrukcji bydgoskiego Hamleta reżyser w trzecim akcie „translokuje” jeszcze Szekspirowskich bohaterów do osobliwego „Nieraju”, niczym kosmitów pytających ze zdumieniem o sens istności, o pychę niegodziwej władzy, wzgardę niemoralnych czasów z jednocześnie patetyczno-renesansową fascynacją człowiekiem. Tu monolog „być albo nie być” idealnie wpisze się w Sonet 66 w przekładzie Stanisława Barańczaka. Światła zgasną po nim, tak samo jak po sekwencji pytań zadanych przez Michalinę Rodak i pozostających bez odpowiedzi gdzieś pomiędzy…
fot. Natalia Kabanow