Jolanta Sowińska-Gogacz, Błażej Torański: Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi. Prószyński i S-ka, Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.
Obóz na Przemysłowej – jedna z ciemnych kart wojennej historii – doczekał się swojego opracowania. Jolanta Sowińska-Gogacz i Błażej Torański postanowili przedstawić relację dotyczącą obozu koncentracyjnego dla dzieci. W jej ramach sprawdzają między innymi, za co (według niemieckich dokumentów) nieletni trafiali do Łodzi, jak wyglądał dzień w obozie, racje żywnościowe czy kary. Zestawiają zeznania nadzorczyń z oskarżeniami dzieci – żeby zdemaskować ewidentne kłamstwa. Cały obszerny (ale trochę rozdmuchiwany przez edycję) tom „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi” jest próbą odpowiadania na niezadawane przez odbiorców pytania – i zbieraniem materiałów, które nie wymagają już dalszej obróbki. Jolanta Sowińska-Gogacz i Błażej Torański oddają głos tym, którzy obóz w Łodzi przeżyli, gromadzą wyznania ówczesnych dzieci i nastolatków – uwięzionych w obozie i pozbawionych kontaktu z rodzinami. Niewielu rozmówców ma chęć na rozwijanie informacji, zresztą suche i podawane błyskawicznie dane wywrą większe wrażenie na czytelnikach. Wygląda to tak, że autorzy sięgają po jakiś temat, a następnie przytaczają zestaw krótkich komentarzy ze strony bezpośrednich uczestników wydarzeń – esencjonalność w żadnym razie nie wyklucza tu silnych emocji, nawet mimo upływu czasu.
Sowińska-Gogacz i Torański nie zamierzają precyzyjnie odtwarzać całej kroniki istnienia obozu – wolą skupić się na sprawach ważnych po latach, czyli na samych ludziach i krzywdzie najmłodszych, pozbawionych jakiejkolwiek możliwości obrony. Obóz w tej wersji narracji to hasła znane już z „dorosłych” opowieści – przefiltrowane przez spojrzenie dzieci. Fakt, że na rynku pojawiło się w ostatnim czasie mnóstwo osobistych relacji tych, którzy przeżyli Oświęcim lub inne miejsca zagłady może już znieczulać na problem: jednak Jolanta Sowińska-Gogacz i Błażej Torański przez zajęcie się dziećmi jeszcze raz mogą wskrzesić dyskusję nad koszmarami historii. „Mały Oświęcim” to książka skonstruowana tak, by wykorzystać grę na emocjach, ma przede wszystkim wstrząsnąć czytelnikami, sprawić, by zastanowili się nad przeszłością. Jest to również szansa na upamiętnienie ofiar obozu – i na przywrócenie głosu tym, którzy przeżyli piekło i do tej pory nie mieli okazji, żeby o tym opowiedzieć na forum (zresztą – nie wszyscy chcą rozdrapywać stare rany i powracać do horroru). Ta książka jest rozpisana na wiele głosów, każdy, kto chce podzielić się swoimi przeżyciami, może to zrobić bez konieczności układania całych stron – jednozdaniowe lub jednoakapitowe wyznania dominują, zestawiane razem nabierają mocy. Sam mechanizm obozowego życia jest bliski temu, co odbiorcy znają z rozmaitych publikacji i lekcji historii – jednak fakt, że dotyczył dzieci, staje się siłą napędową tej pozycji. „Mały Oświęcim” to także sprawdzenie, co działo się z więźniami później – z żyjącymi autorzy przeprowadzają krótkie rozmowy (również wypełnione silnymi uczuciami) i dalej nie ma tu mowy ani możliwości rozwijania narracyjnego opowieści – liczą się komentarze pod wpływem chwili.