„Wojna na trzecim piętrze” Pavla Kohouta pod opieką reżyserską Marcina Hycnara w Teatrze Jaracza w Łodzi – pisze Magda Kuydowicz.
„Wojna na trzecim piętrze” – komedia Pavla Kohouta, znanego czeskiego dramaturga, prozaika i opozycjonisty – to spektakl, który powstał na Scenie Inicjatyw Aktorskich Proscenium. Nowy dyrektor, Marcin Hycnar, który podjął się opieki reżyserskiej w trudnych pandemicznych czasach, poprowadził aktorów zdecydowaną ręką. Stęskniona za teatrem publiczność dopisała. Z tego powodu w piątek 19 marca – w ostatnim dniu przed ponownym lockdownem – aktorzy zagrali aż dwa spektakle. Z trudem dostałam się na ten późniejszy termin i z radością pojawiłam się w teatrze, gdzie spora już grupka widzów spacerowała we foyer, czekając na przedstawienie. Dla Łodzian (i nie tylko – ja przyjechałam specjalnie z Warszawy) pójście do teatru to nadal wydarzenie i przyjemność. A Hycnar, który szefował już teatrowi w rodzinnym Tarnowie, wydaje się dobrze wyczuwać to, co mieszczańskiej publiczności może sprawić radość.
Tekst Kohouta jest śmieszno-smutny i daje aktorom wiele możliwości interpretacyjnych. Zwarta literacka forma, nieliczna, ale dobrze dobrana obsada i scenografia, która w finale dosłownie rozpada się na naszych oczach (takiej „akcji” na scenie nie widziałam dawno i pewnie długo jeszcze nie zobaczę), to kolejne atuty tego przedstawienia. Jesteśmy zanurzeni przez godzinę w totalnie absurdalnej sytuacji. Komplikacje i nonsensy mnożą się nieustannie. Nie widać także szansy i nadziei na wyjście bohaterów dramatu z opresji z twarzą.
Mecenas Emil Blaha (Mariusz Witkowski, chwilami nadmiernie ekspresyjny, co wiele podpowiada widzom, zamiast zostawić im margines na własną interpretację) zostaje obudzony wraz z żoną (dobrze czująca niuanse zawarte w tekście i z polotem szarżująca w parze z Witkowskim Urszula Gryczewska), w środku nocy, z rozkazem mobilizacji. Do jego mieszkania bez ceregieli wkracza nagle tłum ludzi, karząc mu przygotować się do wojny. Jak każdy świadomy obywatel – i prawnik – Blaha stara się odwołać do organów sprawiedliwości. Dzwoni na policję, protestuje, krzyczy, buntuje się. Ale w końcu ulega. Totalitaryzm, o którym pisze i mówi ze sceny Kohout, jest tak wszechogarniającym systemem, że nie sposób z nim walczyć. Pytanie brzmi tylko jak długo będzie trwał opór znękanego opresją człowieka, kompletnie nieprzygotowanego na tak nieoczekiwany atak na jego wolność i niezależność. Poddając się absurdalnej sytuacji, Blaha powoli traci kontrolę nad własnym życiem. Jego żona jest ładna, seksowna i oprawcy wyraźnie dają jej do zrozumienia, że kobiece atuty to jej mocna broń. Co więcej, gdy wreszcie przybywa z takim napięciem oczekiwany wróg z dalekich Niemiec, Mueller, wybrany przez komputer agresor Blahy (w tej roli ponownie, tym razem przekonujący i zabawny Witkowski), żona Blahy znakomicie sobie z nim radzi. Z samą sytuacją wojny na trzecim piętrze, po krótkim ataku histerii, także. Partnerujący Gryczewskiej i Witkowskiemu Mariusz Siudziński (listonosz, policjant i pierwszy generał) oraz Robert Latusek (lekarz, cywil, drugi generał) dobrze czują konwencję grania tragikomedii. Robią to z wdziękiem, świadomi zadań jakie przed nimi postawił wymagający tekst i młody, energiczny reżyser.
Przerażająca wydaje się świadomość tego, że do wszystkiego jesteśmy się w stanie przyzwyczaić. Do utraty wolności, godności i swobody przebywania w piżamie we własnym łóżku także. „Mówiąc o czeskim śmiechu i czeskim humorze nie uświadamiamy sobie, że pod nimi jest ocean smutku. Jeden ze znanych Czechów powiedział nawet, że czeski śmiech to radość smutku” – napisał Mariusz Szczygieł w świetnie zredagowanym programie. Dlatego z czystym sercem, podszytym dzięki Kohoutowi i łódzkim aktorom niepokojem, rekomenduję ten spektakl, licząc na to, że teatry w Polsce niebawem znów się otworzą. A my, widzowie stęsknieni za spektaklem na żywo, będziemy mogli jak w lustrze przeglądać się w losach kolejnych bohaterów na scenie Teatru Jaracza w Łodzi.