O spektaklu „Bez hamulców” Laurenta Baffie w reż. Artura Barcisia z Wydziału Produkcji w Małej Warszawie pisze Beata Kośmider.
Artur Barciś sięga po kolejną sztukę Laurenta Baffie i ponownie zaprasza do gabinetu lekarskiego. Wieczór w centrum opieki zdrowotnej Fuksmed pokazuje, że trafnej diagnozy na próżno szukać u lekarzy, pacjent z objawami nie zawsze jest chory, małżeństwo i wierność niekoniecznie idą w parze, oraz że widzowie mają pewne obowiązki, a aktorzy prawo do pomyłek i powtórek za przyzwoleniem reżysera.
Wieczór w klinice
Scenografia Wojciecha Stefaniaka nie pozostawia wątpliwości – przed oczami mamy klinikę. Z informacji wyświetlanych na monitorze telewizora wynika, że Fuksmed oferuje konsultacje psychiatry, neurologa, pediatry, krótko mówiąc, jesteśmy w dobrych rękach. I w zasadzie do scenografii ogranicza się realistyczna strona spektaklu. Od pierwszych chwil, gdy na scenę wchodzi psychiatra w przyciasnej kamizelce, kolorowej koszuli, spodniach w kratkę, żółtych skarpetkach i mokasynach, których nie powstydziłby się klaun (kostiumy: Zuzanna Markiewicz), wiadomo, że „Bez hamulców” to komedia, która ma śmieszyć także poprzez przesadę.
Tymczasem do gabinetu zgłasza się pacjent Filip Morris (Piotr Szwedes), z konkretnym problemem – mówi wszystko prosto z mostu, dezorganizując swoje życie i niszcząc relacje. Fuksmed rozwija przed Morrisem wachlarz oferowanych przez klinikę konsultacji – zaczynając od psychiatry, przez neurologa, chirurga plastyka, chiropraktyka, pediatrę i na specjaliście od akupunktury kończąc (w tych rolach kolejno widzimy Jacka Kopczyńskiego, Katarzynę Ankudowicz, Pawła Ciołkosza, Joannę Kurowską, Karolinę Sawkę i Hiroaki Murakami). O trafną diagnozę trudno, choć w sumie i o to chodzi, bo grunt to zarobić na pacjencie, a im szersza diagnostyka i liczniejsze konsultacje, tym dla kliniki korzystniej. Rzecz w tym, że przy okazji pochylania się nad stanem zdrowia pacjenta, dochodzi do postawienia trafnej diagnozy wzajemnych relacji personelu medycznego kliniki. I to dopiero wpływa negatywnie na dobrostan lekarzy! Zalecenia są więc takie, że najwygodniej żyć w komfortowym dla ogółu kłamstwie, bo funkcjonujemy poprawnie, gdy przecedzamy słowa przez gęsto utkany filtr, zaś robi się naprawdę źle, gdy mówimy prawdę.
Teatr to zabawa, teatr to jest jedna gra
Artur Barciś nie ukrywa, że spektakl „Bez hamulców” został pomyślany jako zabawa teatrem. Przerysowane kostiumy, mimika i gesty dają obraz gry pół żartem, pół serio. Powtórki i pomyłki są wplecione w akcję i czasem nie wiadomo, czy stanowią zaplanowany zabieg, czy może jednak mamy do czynienia z przejęzyczeniem lub spontaniczną grą.
Publiczność zostaje włączona do spektaklu poprzez sterowanie aplauzem przez aktorów i głos z offu. Ta interakcja z widzami nadaje spektaklowi nieco kabaretowy efekt, co czyni „Bez hamulców” inscenizacją zdecydowanie inną niż „Nerwica natręctw” – również w reżyserii Artura Barcisia (wcześniejsza sztuka Laurenta Baffie), której fabuła także nakreślona jest wokół relacji psychiatra – pacjent. „Nerwica natręctw” to jednak komedia zagrana w realistycznej konwencji, gdzie aktorzy wchodzą w kreowane postacie i tworzą przed publicznością opowieść. Bliższa mi jest taka właśnie forma, o ile świadomie nie wybieram się na kabaret. Przyznam jednak, że opracowanie sceniczne podobnego tematu w całkiem odmiennej konwencji, daje efekt kreatywnego i świeżego spojrzenia, dalekiego od powielania zrealizowanego wcześniej z powodzeniem spektaklu. I brawa za to.
fot. proj. Tomasz Englert