„Wszystko płynie”, wg Wasilija Grossmana, w reż. Janusza Opryńskiego w Teatrze SOHO w Warszawie – pisze Wioleta Rosłoniec
.
Co to znaczy „być człowiekiem”? Czy fakt posiadania duszy, która zamieszkuje ciało, sprawia, że stajemy się ludźmi? A jeśli w ciele nie ma duszy? Wyprowadziła się, uciekła lub została wygnana… a może nigdy jej tam nie było? Czy mając tylko ciało, zdolne do wysiłku fizycznego, ruchu, działania, nie jestem człowiekiem? Spektakl „Wszystko płynie” w reż. Janusza Opryńskiego to próba odpowiedzi na te pytania. Bardzo udana.
Stół, dwa krzesła neon. Do tego dwoje aktorów. Tyle wystarczy, aby stworzyć dzieło wbijające w fotel. Historia opowiada o losach Anny i Jana. Ona, świadek wielkiego głodu na Ukrainie, On – wieloletni więzień łagrów. Spotykają się na scenie, aby wspólnie zmierzyć się z przeszłością, dają świadectwo wiary… w człowieka i to, co pozostaje z jego człowieczeństwa po wyjściu z piekła. Jeśli cokolwiek pozostaje…
W spektaklu ważne są emocje oraz muzyka, która doskonale nakierowuje układ nerwowy widza. Choć „Wszystko płynie” to zaledwie godzinna opowieść dramat ukazuje najcięższe słowa o człowieku. Głód – jakie zachowania wyzwala, do czego jesteśmy zdolni, by go zaspokoić? Idea – myśl, będąca kluczem do zagłady? Miłość – akt czy cnota?
Eliza Borowska i Sławomir Grzymkowski swoją grą aktorską, wiarygodnością relacji zbudowanej między bohaterami i autentycznie ukazanym cierpieniem sprawiają, że spektakl staje się ekranizacją najczarniejszych myśli każdego z nas. Wizualizacją tego, o czym nawet boimy się myśleć. Głodni prawdy zjadamy siebie od środka. Próbując zaspokoić ciekawość, kąsamy się kawałek po kawałku. Strach i niepokój delektują się naszym rozsądkiem. Czy w tym wypadku bycie tchórzem oznacza bycie człowiekiem?
Inscenizacja Janusza Opryńskiego to wspaniała realizacja, skłaniająca do trudnych refleksji. Reżyser zaprasza nas do świata, w którym ważna jest treść. Świata, w którym na każdym rogu spotkać można głód, tylko zaś w ciemnych zakamarkach człowieka.
Fot. Maciej Rukasz