Joanna Jodełka: 2 miliony za Grunwald. W.A.B., Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut
Żeby stworzyć powieść historyczną o posmaku sensacyjnym dla masowego odbiorcy wystarczy wykorzystać tajemnicę, śledztwo w sprawie, która wydaje się przerysowana i przesadzona. Joanna Jodełka temat znajduje wprost wymarzony do takiej relacji – ma szansę stworzyć książkę w klimacie noir i stylu dwudziestolecia międzywojennego. Przenosi czytelników w przeszłość, najpierw do momentu powstawania “Bitwy pod Grunwaldem”: tu pojawia się impuls do ukończenia wielkiego dzieła, plany z obrazem związane, a i szansa na ogromną sławę. Już wydaje się to realistyczne i odbiorcy dają się autorom przenieść do przeszłości – ale wtedy Jodełka znienacka zaczyna streszczać życiorys Jana Matejki, a właściwie tłumaczy dalsze losy artysty i dzieła w przyspieszonym tempie. Trochę to podręcznikowe, a już na pewno odstaje od nabudowanego wcześniej wrażenia – szansy na podglądanie bohaterów. Ale z drugiej strony takie informacje mogą być potrzebne odbiorcom, żeby zyskiwali biograficzne dane bez konieczności przekopywania się przez literaturę przedmiotu.
Matejko to jednak preludium, nie zamierza się tu Joanna Jodełka rozkręcać. Przeskakuje zaraz do czasów sprzed drugiej wojny światowej, żeby rozbić opowieść na wiele sekwencji i postaci, nawet narodowości. Przedstawia codzienność – pojedyncze uchwycone chwile. Nie zawsze chodzi w nich o pokazanie, co dzieje się wokół obrazu. “Bitwę pod Grunwaldem” Niemcy chcą spektakularnie zniszczyć – warto zatem pokrzyżować im plany i to w najbardziej brawurowy sposób. Joanna Jodełka wybiera metodę wprowadzania postaci małymi kroczkami i w ich naturalnym środowisku. Drobne scenki wydają się zbędne, a przecież pełnią funkcję informacyjną. Dla autorki stają się nośnikami wiadomości obyczajowych. Sporo miejsca zajmuje pośrednie (zapośredniczone) opowiadanie o zjawiskach dzisiaj nieznanych, a dawniej należących do rodzajowych obrazków dostępnych każdemu. Jodełka wybiera tu migawki z różnych kultur i narodowości, bo obok Polaków (a wśród tych pojawi się i profesor, i uliczny cwaniaczek) wystąpią hitlerowcy czy Żydzi – każdy zajęty innymi sprawami. Na pierwszy rzut oka nic ich nie łączy, dopiero po pewnym czasie do tych historii wkroczą arcydzieła malarstwa – rodzaj literackiego spoiwa. Stopniowo opowieści zaczną się zazębiać, co oczywiste. Ale kiedy to nastąpi, odbiorcy będą już całkiem nieźle zorientowani w zwyczajach i możliwościach postaci. Autorka dostarczy im trochę wiedzy historycznej, ale nie zgubi przy tym konwencji kryminału. Z rozbijanej na głosy opowieści będzie mogła wydobyć to, co najciekawsze – potencjał sensacyjny. Warto więc przetrwać pozornie bezcelowe rozmowy i scenki, żeby poznać opowieść o obrazie. Opowieść, w którą wręcz trudno uwierzyć.
Problemem w tej historii są odwracane proporcje. Oczywiście koloryt lokalny ma znaczenie, ale niepotrzebnie autorka w nieskończoność portretuje całą ekipę, zestaw postaci, których rola w intrydze jest na początku przynajmniej niejasna. Joanna Jodełka dużo siły i miejsca poświęca na relacjonowanie tła historycznego, chce, żeby ludzie uwierzyli w tych bohaterów – a robi to z takim zaangażowaniem, że praktycznie traci z oczu cel książki. Całe fragmenty wybrzmiewają imponująco – ale brakuje im lepszego spoiwa.
“2 miliony za Grunwald” są powieścią nierówną, może za dużo prawdy historycznej chce tu autorka przemycić, a za bardzo boi się majsterkowania w realiach – powinna więcej bawić się znalezioną intrygą, przydałoby się tomowi więcej lekkości. Jednak i tak fani powieści kryminalnych w stylu retro zawiedzeni być nie powinni: w końcu to historia gęsta i wielowątkowa.