Recenzje

Rewolucje naukowe i rzeczywistość, która ujawnia się w paradoksie

„Fizycy” Friedricha Dürrenmatta w reżyserii Marcina Hycnara, spektakl dyplomowy studentów IV roku kierunku aktorstwo Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie – pisze Anan Czajkowska.

Szwajcarski dramaturg Friedrich Dürrenmatt, autor takich sztuk jak „Wizyta starszej pani”, „Romulus Wielki”, „Fizycy”, a także prozaik, twórca poczytnych powieści i nowel kryminalnych, to obok Brechta jeden z najważniejszych teoretyków dramatu, bezwzględny moralista i wnikliwy obserwator współczesnego świata. W swoich krytycznych utworach, parabolach ludzkiego losu, Dürrenmatt nieustannie zmusza widzów i czytelników do myślenia. Nie czyni tego delikatnie, wręcz przeciwnie – przymus samodzielnego analizowania i wyciągania wniosków jest koniecznym elementem spotkania z jego utworami. I właśnie tak należy czytać „Fizyków”, gdzie zwarta akcja co chwilę zaskakuje widza, elementy groteski, parodii i farsy, nawet liryzmu i grozy płynnie łączą się ze sobą. „Fizycy”, mimo pewnych podobieństw, nie są klasycznym dramatem. Według Dürrenmatta tego rodzaju teatr nie ma już racji bytu, a jedyną możliwą dramatyczną formą, służącą wydobywaniu aktualnej problematyki jest tragikomedia. Po zapomniany nieco utwór, w którym tkwi mnóstwo aktualnych wątków, sięga Marcin Hycnar, by wraz ze studentami Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie bawić widzów czarnym humorem, błyskotliwym dowcipem i niebanalną treścią. To już trzeci spektakl dyplomowy studentów IV roku kierunku aktorstwo, kolejny udany, znakomicie zagrany i precyzyjnie poprowadzony. 

Akcja „Fizyków” toczy się w drogiej, prywatnej klinice dla umysłowo chorych, usytuowanej w spokojnym otoczeniu, w willi na skraju miasta. Jego właścicielka, doktor Matylda von Zahnd, cieszy się opinią doskonałego lekarza psychiatry. Mało atrakcyjna stara panna wręcz przesadnie dba o renomę swojej kliniki, dlatego popełnione morderstwa i trupy dwóch młodych pielęgniarek oraz atmosfera sensacji, która zazwyczaj towarzyszy tego rodzaju zdarzeniom, wytrącają ją z równowagi. Komedia Friedricha Dürrenmatta nie jest typowym kryminałem, nikt tu nie szuka tajemniczego mordercy, a sekrety i zagadki dotyczą zupełnie innych spraw. Sprawcy zbrodni od razu przyznali się do winy i dalszy przebieg wydarzeń daleko odbiega od stereotypowej, sensacyjnej akcji. Już na samym początku dowiadujemy się, że pielęgniarkę Irenę zabił obłąkany pacjent Ernest Henryk Ernesti, fizyk, który twierdzi, że jest Albertem Einsteinem. Przed trzema miesiącami – o czym przypomina inspektor policji Ryszard Voss – zdarzył się pierwszy nieszczęśliwy wypadek. Herbert Georg Beutler, przedstawiający się jako Izaak Newton, również zamordował swoją opiekunkę – Dorotę Monser. Inspektor policji ma trudny orzech do zgryzienia – nie możne przecież aresztować osoby chorej psychicznie. W „sanatorium” przebywa jeszcze jedna osoba, wybitny fizyk, Jan Wilhelm Möbius.  Möbius uparcie twierdzi, że nawiedza go król Salomon i właśnie jemu zawdzięcza wszystkie swe odkrycia. Wkrótce okazuje się, że w tym małym światku nic nie jest takie, jakie się wydaje na początku.

Mogłoby się wydawać, że dramat napisany w 1961 roku, w czasach zimnej wojny, już nas nie dotyczy. Konflikt polityczny przebrzmiał, zmieniła się sytuacja na mapie świata i w naukowych laboratoriach. Jakże niesłuszny sąd! „Fizycy” jako tragikomedia o wydźwięku katastroficznym znakomicie wpisują się w obraz świata XXI wieku. Odrywając się od zarysowanego symbolicznie tła – wyścigu zbrojeń pomiędzy USA a Związkiem Radzieckim, można dostrzec uniwersalizm występującego w nim konfliktu. To prawda – Dürrenmatt jest trudnym pisarzem, jego sztuki łączące elementy sensacji i filozofii stanowią wyzwanie dla reżysera i wymagają biegłości, wnikliwości. Jednak warto go przywrócić scenie, skoro rozmyślania na temat sytuacji uczonego w świecie, rewolucji naukowych i ich etycznych konsekwencji są wciąż bardzo aktualne. Mit o nauce w służbie państwa zostaje w „Fizykach” zdegradowany. Dla głównego bohatera – Möbiusa, podstawowym dobrem jest człowieczeństwo, szeroko pojęty humanizm, a dopiero potem rozwój nauki. Uczony zaangażowany w system polityki, dostarczający wyników swych dociekań rządzącym, szafującym abstrakcyjnymi obietnicami, jest w najwyższym stopniu nieetyczny, pozbawiony poczucia odpowiedzialności, a nią powinien kierować się naukowiec.

We wstępie do właściwego dramatu Dürrenmatt sformułował 21 tez, między innymi tę: „Rzeczywistość jawi się w paradoksie”. Marcinowi Hycnarowi udało się pokazać ów paradoks w Teatrze Collegium Nobilium, wydobyć to, co uniwersalne, bez zmian i nadinterpretacji. Dziesięcioro (a właściwie dwanaścioro, jeśli mowa o obu obsadach) bardzo zdolnych, młodych artystów pojawia się na scenie. Talent to rzecz jasna za mało, by stworzyć interesujące pod każdym względem przedstawienie. Aktorzy włożyli mnóstwo pracy, cierpliwości i serca w przygotowanie „Fizyków”. Z entuzjazmem i bardzo poważnie traktują powierzone im zadanie, dając z siebie jak najwięcej. Podobnie zgraną grę zespołową i wysoki poziom obserwowałam w „Niepodległych”. Żadnych wpadek, pomyłek, błędów dykcyjnych. Z przewrotnością i ironią, czasem z konieczną emfazą, występujący kreślą na kameralnej scenie sylwetki nietuzinkowych postaci, oddają zabawną ekstrawagancję bohaterów i ich oryginalność. Stworzenie ról charakterystycznych wymaga sporego dystansu, wyczucia konwencji i technicznej, aktorskiej sprawności – tej nie brakuje artystom. Mimo iż grają postacie groteskowe, często przerysowane, nie ma w ich kreacji przesady, uderza świeżość i naturalność. W parodii różne konwencje mieszają się ze sobą, ale aktorzy szybko i bez problemu odnajdują się w każdej z nich. Plastyczność i otwartość studentów to duża zaleta, która ułatwia pracę reżyserowi. W dramacie Dürrenmatta najważniejsze są kwestie mówione, dialog. Młodzi artyści przekazują widzom słowo, które staje się pełne, obrazowe, dobrze powiedziane i ważkie. A przy tym grają z lekkością, prezentując swe liczne umiejętności zdobyte w trakcie kilku lat nauki oraz pokazują własną, niepowtarzalną indywidualność. Wspaniale prowadzą widza przez sprytną konstrukcję dramaturgiczną aktu pierwszego i drugiego (który w przewrotny sposób acz pozornie „powtarza” wydarzenia z aktu pierwszego), dążąc do punktu kulminacyjnego sztuki – rozmowy trzech fizyków, w pełni już odsłaniającej filozoficzny i społeczny aspekt sztuki. Trzej tytułowi fizycy grają z wielkim zacięciem. Piotr Kramer jako Jan Wilhelm Möbius, fizyk, który odkrywa teorię wszystkiego i  czuje się odpowiedzialny za swe odkrycia, znakomicie oddaje emocje szarpiące naukowcem. Jego moralne (i nie tylko) dylematy mają odzwierciedlenie w jego szaleństwie (albo ucieczce w szaleństwo). Ten „przyjaciel” króla Salomona, niezrównoważony wieszcz, jest na przemian mocny i słaby, zwariowany i poważny. Bartosz Bednarski w roli Ernesta Henryka Ernestiego, zwany Einsteinem, prezentuje zgoła inny pogląd na rolę uczonego, przynajmniej początkowo. Podobnie jak Herbert Georg Beutler Jędrzeja Hycnara. Obaj chorzy psychicznie (według doktorskiej diagnozy), groteskowo zacietrzewieni, bawią widownię swymi sporami i dyskusjami. Fizycy w punkt oddają przekorę autora, grę pozorów, czasem śmieszą, a czasem straszą. Bywają komiczni, farsowi, by potem przemawiać aż nadto serio. Mimo różnych postaw i poglądów, wszyscy trzej muszą ugiąć się pod ciężarem kolejnej z tez Dürrenmatta: „to, co dotyczy wszystkich ludzi, może być rozwiązane tylko przez wszystkich ludzi. Każda próba jednostki, aby rozwiązać na swój sposób to, co dotyczy wszystkich ludzi, musi być skazana na niepowodzenie…”. Michał Dąbrowski jako inspektor Voss wspaniale oddaje komiczny rys osobowości bohatera i jego niezwykłą dociekliwość. W kolejnych odsłonach, z wyczuciem pokazuje przemianę bohatera, która scala się z „odwracaniem” całego dramatu, przejściem z tonu ironicznie komicznego na poważniejszy, wręcz groźny. Elżbieta Nagel w roli sprytnej kierowniczki Matyldy von Zahnd jest znakomita. Aktorka wie jak eksponować zdolności manipulacji, skrywane obsesje, nienasyconą acz ukrywaną żądzę władzy. Gra z lekkością i wielką ekspresją, pomału odsłaniając tajemnice swej bohaterki. Każda, nawet niewielka rola jest w „Fizykach” starannie dopracowana i przemyślana. Justyna Fabisiak jako siostra Monika Stettler gra z sercem, nieco melodramatycznie, jednocześnie śmiesząc i wzruszając. I właśnie takiego stylu wymaga rola zakochanej pielęgniarki. Równie teatralna, w najlepszym tego słowa znaczeniu, jest Monika Cieciora – Lina Rose, żona misjonarza. Podziwiam sposób głębokiego wchodzenia w rolę, zrozumienie, jakim obdarza swoją bohaterkę. Niektórzy z aktorów wcielają się w spektaklu w kilka różnych postaci, co nawet dla doświadczonych artystów stanowi niemałe wyzwanie. Grają mimiką, ruchem ciała, gestem. W pamięci pozostają małe „szaleństwa” sceniczne i zadziwiająca sprawność fizyczna, którą prezentuje znakomity Mariusz Urbaniec jako pielęgniarz Murillo (jego akrobacje to po prostu majstersztyk). Wcześniej, zgoła odmiennie jawi się w roli Misjonarza Oskara Rose – spokojnego, ale i groteskowo odrealnionego. Warto pamiętać, że gra w epizodach – a tych jest tu kilka – może być równie trudna i satysfakcjonująca. Udowadniają to pozostali studenci: Sebastian Figat, Ina Maria Krawczyk, Natalia Jędruś.

Dobrze skrojona, dwuaktowa sztuka trzyma w napięciu i nie nuży ani przez chwilę. Napięcie faluje, a niespodzianki i nieoczekiwane paradoksy nieustannie zaskakują widza, cały czas przykuwając jego uwagę. Scenografia, muzyka, ruch sceniczny podkreślają klimat całości. Bez nachalności, ale z teatralnym urokiem uwypuklają tragizm zmieszany z groteskowością i farsą.

Absurd, który staje się rzeczywistością, szpital psychiatryczny jako mikroobraz, metafora naszego świata, pełnego sprzeczności, fałszywych tez, pozornie wzniosłych idei, które okazują się zwykłym kłamstwem, uderza i przeraża. Ale w „Fizykach” nie brak też jasnych stron, bohaterów stających w obronie człowieczeństwa i najwyższych, ponadczasowych wartości. Wszystkie te myśli, w dodatku otulone humorem, można odnaleźć w inscenizacji wystawianej w Teatrze Collegium Nobilium. Świetnie pomyślanej, precyzyjnie wyreżyserowanej i równie znakomicie zagranej.


Fot. Bartek Warzecha


Anna Czajkowska – pedagog, logopeda dyplomowany oraz trener terapii mowy. Absolwentka Pomagisterskiego Studium Logopedycznego Uniwersytetu Warszawskiego, a także Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z wydawnictwami edukacyjnymi (Nowa Era, Edgard) oraz portalem babyboom.pl, dziecisawazne.pl i e-literaci. Instruktor metody PILATES. Recenzje teatralne pisze od 2011 roku.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , ,