Paul Griffin: Gdy do domu przyszła za mną przyjaźń. Nasza Księgarnia, Warszawa 2019 – Izabela Mikrut.
W pewnym momencie autorzy książek dla młodzieży przekonali się, że bohaterów literackich wcale nie trzeba chronić przed złem tego świata. Wręcz przeciwnie: jeśli nastolatek boryka się z prawdziwym cierpieniem, nieuleczalną chorobą i bliskością śmierci, może pełniej przeżywać życie i uświadamiać odbiorcom, dlaczego warto realizować marzenia. Nagle wzruszające choć nie sentymentalne opowieści zaczęły podbijać rynek wydawniczy, a w drugim kroku także filmowy – i teraz często twórcy szukają sposobu, jak na wzór Hioba najmocniej doświadczyć swoje postacie, co im odebrać, żeby przetestować ich siłę wewnętrzną.
Na tej zasadzie pojawia się Ben, dwunastolatek u Paula Griffina, w tomie „Gdy do domu przyszła za mną przyjaźń”. Ben został adoptowany przez kobietę nie pierwszej młodości (być może miał być antidotum na samotność, w końcu jego przybrana mama straciła swoją partnerkę). Prawie pięć razy starsza od chłopca kobieta długo w książce nie poistnieje, jednak zdąży zgodzić się na Flipa, psiaka, którego Ben znajduje na ulicy. Flip jest psem doskonale wychowanym, ale nikt go nie szuka – więc staje się towarzyszem zabaw i powiernikiem Bena. Najpierw zastępuje mu przyjaciół, ale sprawia szybko, że chłopiec otwiera się na innych i dostrzega wokół siebie potrzebujących. Wie, że Flip może się sprawdzić w pewnym odłamie dogoterapii: proponuje, by towarzyszył ćwiczącym czytanie maluchom. Dziecko, które czyta na głos przy dorosłych, bardzo się denerwuje, a kiedy popełnia błędy – zamyka się w sobie. Flip na słuchacza nadaje się doskonale, bo błyskawicznie nawiązuje kontakt z kilkulatkiem, ośmiela go do działania, cierpliwie słucha i nie szydzi, kiedy dziecko literuje jakiś wyraz. Z kolei dzieci chcą dzielić się ze zwierzęciem ulubionymi lekturami i nie zwracają uwagi na wysiłek, jaki wkładają w lekcję czytania. To jeden ze sposobów na odwrócenie uwagi od codziennych przykrości.
Książki zresztą u Griffina są niezwykle ważne i pojawiają się w różnych kontekstach. Ben poznaje Halley, córkę bibliotekarki – i zaprzyjaźnia się z nią. Dzieci razem pracują nad powieścią, szukają właściwych dla swoich bohaterów rozwiązań, wymyślają kolejne punkty scenariusza i ćwiczą wyobraźnię. Przyjemnie spędzają razem czas, nie przejmując się opiniami innych. Tworzą dla siebie schronienie przed światem zewnętrznym, nikt inny nie ma tam wstępu. Książka powstaje na oczach czytelników (którzy również mogą przejąć taką zabawę) i stanowi odskocznię od kłopotów. Wprawdzie nie wciągnie tak, by odwrócić uwagę od fabuły „Gdy do domu przyszła za mną przyjaźń”, jest dość skomplikowaną opowieścią fantastyczną – ale wypełnia miejsce i stanowi wyznacznik porozumienia Bena i Halley.
Na to wszystko Griffin wprowadza kolejne cierpienie: Halley ma raka i nie pomaga leczenie eksperymentalne (żadne inne już dawno się nie sprawdziło). To oznacza przygotowanie do rozstania chłopca, który zdecydowanie za dużo już w swoim krótkim życiu wycierpiał. Siła Bena objawia się jednak nie tylko w podchodzeniu do szeregu strat – ale też w postawie wobec nowych opiekunów. Bohater nie pozwala sobą pomiatać, wie, że jeśli gdzieś jest niemile widziany, poradzi sobie sam. Na oczach czytelników nabiera pewności siebie i poczucia własnej wartości – a to cechy, które przydadzą mu się do dodawania otuchy samej Halley.
„Gdy do domu przyszła za mną przyjaźń” to powieść, która jest napisana tak, by wzruszać czytelników, ale też żeby pokazywać im, że nigdy nie wolno się poddawać czy załamywać.