Recenzje

Rozstanie

Mira Marcinów: Bezmatek. Czarne, Wołowiec 2020 – pisze Izabela Mikrut.

Ta książka odbije się szerokim echem na rynku wydawniczym, trafi i do zwykłych ludzi, i do literaturoznawców (a to zdarza się nieczęsto). Mira Marcinów proponuje bardzo osobistą, intymną wręcz opowieść o umieraniu matki – i w odróżnieniu od Tadeusza Różewicza może nacisk położyć na kobiecą więź nie do przeniesienia na żadną inną relację. „Bezmatek” to książka wstrząsająca i wypełniona emocjami – do tego stopnia, że czasem autorka może postawić na drobiazg, fragmentaryczne skojarzenie i urwać opowieść, bo w umysłach i sercach czytelników rozwinie się ona w dalsze skojarzenia.

W tej publikacji ważne są dwie kobiety i towarzysząca im śmierć (w wyniku choroby, rozsianego po różnych narządach raka). Córka ma ponad trzydzieści lat i od bycia nastolatką przyzwyczaiła się do matkowania własnej matce: teraz musi się sprawdzić w najtrudniejszej roli, być przy rodzicielce w chwili jej odchodzenia, dodawać otuchy i nacieszyć się obecnością, póki może. Jednak na śmierć nie da się w żaden sposób przygotować i Mira Marcinów doskonale o tym wie – niezależnie od świadomości i od szansy prowadzenia długich rozmów, ukojenia nie przyniesie najbliższa przyszłość. Ba, kolejne lata po śmierci matki będą naznaczone cierpieniem i tęsknotą. Matka z kolei nie przypomina w swoim portrecie typowych literackich matek: nie jest nadopiekuńcza czy rodzinna, za to prezentuje dość swobodny sposób bycia, pali ogromne ilości papierosów, nieskrępowanie rozmawia o seksie i dziecko traktuje bardziej jak partnerkę niż jak pociechę. Ale i w takim układzie, krytykowanym przez specjalistów, narodzi się prawdziwa więź,silna i nadzwyczajna.

Książka „Bezmatek” składa się z kilku części, najpierw matka istnieje – chociaż już wiadomo, że wkrótce umrze (rok po otrzymaniu diagnozy). To okazja nie tylko do opowiadania, co dzieje się z nią teraz, ale również do retrospekcji. Bohaterka przeskakuje myślami w przeszłość, czasami bardzo odległą, wydobywa na światło dzienne tematy, które w normalnych okolicznościach mogłyby funkcjonować wręcz jako oskarżenie czy podstawa do stereotypowego konfliktu matki i córki. Nie tworzy wizerunku idealnego, ucieka od sentymentów i od upiększania wspomnień. Owszem, umie zrozumieć swoją matkę i cieszyć się jej charakterem, ale wymaga to jednak pewnego wysiłku, tu nic nie wydaje się oczywiste. Daleka jest od krytyki, za to szczerością przyciąga. Nie ma chronologii, nie ma prób uchwycenia każdej chwili, Mira Marcinów bawi się strzępkami informacji, które rozrzuca po tekście, a czasami w ogóle zamienia w podstawy do poszukiwania formy. Czasami proponuje wręcz reportażowe scenki, innym razem sprawia wrażenie, jakby budowała prozę. Ale gdy w grę wchodzą naprawdę silne emocje i przeżycia trudne do nazwania, posługuje się urywanymi frazami, wyliczeniami albo nietypowymi zbitkami słownymi. I przez to zwraca uwagę na same uczucia. W kolejnych częściach, już po śmierci matki, rozprawia się z tematem śmierci bardziej agresywnym, obecnym i niepozwalającym na ukojenie. Przypomina, jak przygotowywała matkę do trumny, zastanawia się, czy udało jej się zrealizować wszystkie oczekiwania. Wreszcie skupia się na własnej żałobie, na przeżywaniu tego, co nie do wytłumaczenia – i tworzy przejmujący autoportret kobiety, która, jak na okładkowej ilustracji, przyjmuje pozycję embrionalną i liczy na odmianę losu – ze świadomością, że życia matce nie przywróci. „Bezmatek” to jedna z piękniejszych opowieści o rozstaniu.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,