Recenzje

Rozumieć rzeczywistość

Ambrose Bierce: Diabli dykcjonarz. Korporacja Ha!art, Kraków 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Jest to słownik – ale słownik nietypowy, bo prześmiewczy. Już samo to sprawia, że część czytelników lekturę „Diablego dykcjonarza” będzie odkładać. Tymczasem to książka do powolnego odkrywania, rozsmakowywania się w satyrze i cieszenia się pomysłami autora (oraz wygibasami słownymi tłumacza, który parę razy przyznaje się do porażki, ale często podejmuje walkę i ocala dla polskich odbiorców jakość dowcipu). Ambrose Bierce nie próbował wcale tworzyć monumentalnego dzieła, rubryka w gazecie zaowocowała cyklem, który przyniósł mu wielką popularność – ale „Diabli dykcjonarz” został doceniony po latach. Do lektury dość dobrze przygotowuje wstęp pełen informacji biograficznych oraz perypetii wydawniczych – nie obejdzie się bez takiego komentarza dla czytelników, którzy z pewnością chcieliby po wszystkim dowiedzieć się czegoś o autorze i źródle pomysłów. Przy takim przygotowaniu wydawniczym razi jeden mankament: umieszczenie przypisów. Co pewien czas pojawiają się przy hasłach słownikowych odsyłacze – tyle że trudno się połapać, w jakim punkcie obszernej książki zostaną omówione. Przy takim układzie warto było rozważyć system przypisów dolnych lub – bezpośrednio po haśle. I tak przecież tom do linearnej lektury się nie nadaje.

„Diabli dykcjonarz” składa się z haseł imitujących słownikowe – przefiltrowanych przez ironię i dowcip wysokiej klasy. Autor realizuje się tutaj jako satyryk, a do tego może pograć formą. Co ciekawe, nie przyjmuje jednego stylu prowadzenia prześmiewczych wyjaśnień – stawia aż na trzy rodzaje definicji. Jedna to bardzo lapidarne sformułowania, które niby oddalają od sedna zagadnienia, a w rzeczywistości pokazują jego drugie dno i zmuszają do wyłapywania związków przyczynowo-skutkowych (przydaje się wzmianka o próbach opisania dowcipu przez filozofów we wstępie – to naprawdę dobrze objaśnia czytelnikom, jakie procesy słownik uruchomi). Druga to obszerne, nawet przegadane opisy – potwierdzające, że to jednak zwięzłość jest duszą dowcipu i że zbyt rozwinięta forma uniemożliwia cieszenie się nagłymi odkryciami. Trzeci rodzaj definicji to teksty literackie – zabawy gatunkami, opowiadania i rymowanki, które mają doprowadzić do interpretacji w duchu autora. Nawet jeśli są zgrabne, stylistyka rozmywa ich trafność. I tak najlepsze – bo najbardziej celne – okazują się definicje skrótowe. Zbliżone do aforyzmów, zaskakują i cieszą na równi – nie chodzi tu przecież o wskazanie pozaliterackiego odnośnika do rzeczywistości, a o wydobycie na światło dzienne skojarzeń na co dzień ukrywanych. W tym autor rzeczywiście jest mistrzem – „Diabli dykcjonarz” to popis.

Ta książka nie ma szans się zestarzeć, ciągle imponować będzie błyskotliwością i śmiechem uniwersalnym. Zdarzają się w niej nierówności (gdyby autor utrzymywał cały czas ten sam poziom, zanudziłby czytelników lub przyzwyczaił do schematów zabójczych dla komizmu). „Diabli dykcjonarz” to literacka zabawa – bardzo rozrośnięta. Można – a nawet należy – odkrywać tom po kawałku, sięgać po coraz to nowe hasła i przekonywać się, jak można stworzyć ich definicje a rebours albo – jak podkreślać to, co na co dzień niedostrzegane. Ta lektura wymaga skupienia i czasu – ale efekt jest wspaniały.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,