Recenzje

Setka i jedziemy

„Mistyfikacja” w reż. Maciej Masztalskiego w Teatrze Ad Spectatores we Wrocławiu – pisze Jarosław Klebaniuk

Stadion kojarzy się z rzeszami hałaśliwych kibiców, wśród których swego rodzaju nadgatunek stanowią tak zwani pseudokibice. W przypadku stadionu na wrocławskich Maślicach skojarzenia są o tyle przykre, że wśród najbardziej aktywnych fanów Śląska wyróżniają się nie tyle nawet narodowcy, co sympatycy ideologii, która w Polsce jest zakazana, bo na początku lat 40. XX wieku doprowadziła do realizacji programu eksterminacji części obywateli, a zmiany w niewolników – pozostałych. Jest smutnym paradoksem, że potomkowie „podludzi” nawiązują w piłkarskich kontekstach do rasistowskiej ideologii „nadludzi” znad Renu i Odry. Na szczęście Stadion Wrocław może budzić także inne skojarzenia, od niedawna także te dobre, teatralne.

„Mistyfikacja” Macieja Masztalskiego nie jest spektaklem ideologicznym, choć owszem nawiązuje do nieudolnego wykorzystywania ideologii przez władze. Mariaż futbolu z rasizmem zainspirowany został przez niedawną porażkę polskich piłkarzy na mistrzostwach świata. „Tomik wierszy oczerniających Senegalczyków” był naczelnym pomysłem na podreperowanie podupadłego morale, a ostudzenie nastrojów społecznych miała zapewnić dezorganizacja ruchu za sprawą zamiany nazw ulic. A to tylko próbka absurdalnego humoru, którym przesycone było przedstawienie. Większość okazji do uśmiechu płynęła jednak ze źródeł, że tak powiem, sytuacyjnych. Przemieszczanie się po obiekcie połączone ze starannie przemyślanym scenariuszem dostarczyło ich wiele. Na widzów czekała niespodzianka za niespodzianką.

Konstrukcja narracyjna stanowiła jedynie pretekst do nanizywania na nią skeczy, elementów interakcyjnych i popisów gry aktorskiej. Widzowie prowadzeni byli po kolejnych miejscach i mieli okazję zobaczyć korytarz przy recepcji, salę konferencyjną, część policyjną z zakratowanymi celami, szatnie i pomieszczenia rekreacyjne zawodników, obszerne przestrzenie gastronomiczne, a nade wszystko – znaleźć się tuż przy murawie stadionu. Obejrzenie tej ostatniej z bliska dało mi do myślenia. Na ekranie telewizora boisko jawi się jako przestrzeń gigantyczna, o apokaliptycznym znaczeniu, swoista odchłań dramatyczna. Tymczasem w rzeczywistości jest to trochę większy, starannie przystrzyżony i oznakowany trawnik, możliwy – gdyby nie zakaz pod sankcją grzywny – do przejścia na ukos spacerkiem w parę minut.

Wydarzenia dramaturgiczne działy się zatem w sceneriach zupełnie nieteatralnych. Dodatkowym, być może zamierzonym celem produkcji Ad Spectatores była tedy swego rodzaju ścieżka dydaktyczna, wprawdzie bez typowych przy takich okazjach komentarzy dotyczących tego, co, kiedy, dlaczego i po co, za to zagęszczona angażującymi widza interakcjami. Kilkadziesiąt osób, być może 77, bo taka liczba padła, stanowiło grono mimowolnych statystów – dziennikarzy reprezentujących różne media. O tym, jaką rolę odegraliśmy w fabule, dowiedzieliśmy się dopiero pod koniec przedstawienia. W międzyczasie mieliśmy jednak okazję choćby być uczestnikami jedynej w swoim rodzaju konferencji prasowej, a także zbiorowo śpiewać „Sto lat” po kolei kilkunastu z nas.

Jak w każdym chyba spektaklu, gdzie głównym realizowanym pomysłem jest interakcja aktorów z widzami i wyzwalanie ich aktywności, kluczem do sukcesu był dobry kontakt. W niektórych sceneriach, jak choćby w westybulu czy na sali konferencyjnej był on łatwiejszy, w innych, jak na stadionie, czy w holu, gdzie pojawił się policjant, z uwagi na duże odległości i charakter przestrzeni, nie wychodziło to już tak dobrze. Nawet z założenia pełna napięcia scena z użyciem broni palnej i przemocy nie przyniosła tego ładunku dramatycznego, którego po niej można się było spodziewać, gdy widownia była rozsypana po ogromnym pomieszczeniu. Choć zatem aktorom udało się utrzymać zainteresowanie i uwagę przez cały ponadgodzinny spektakl, to już jakość teatralnych poruszeń była dosyć nierówna.

Wiele momentów z pewnością sprawiło mi (a i Eli) dużą przyjemność. Nie sposób było się nie bawić podczas konferencji, stanowiącej swoiste rozliczenie z nieudanymi Mistrzostwami Świata. Nie tylko jej zasadnicza część, z udziałem przedstawicieli władz i trenera bramkarzy, ale i zachowanie prowadzących podczas kwesty była źródłem zabawności. Wiersz o Czarnym Lądzie dał próbkę absurdalnego humoru i swoistej rozprawy ze stereotypami rasowymi. Hasła w rodzaju „Szkolenie nadpiłkarzy” czy „Naturalna Selekcja 2030” sąsiadowały z pure nonsensownym wystąpieniem przedstawiciela Anonymous. Świetną scenę zagrała Aleksandra Dytko jako cheerleaderka zachęcająca do oklasków o zróżnicowanym charakterze. Zresztą to właśnie ta aktorka wraz z Marcinem Chabowskim (trzeba było zobaczyć jego zmagania z Potworem z Maślic!) uniosła ciężar przedstawienia. Atmosferę surowej dyscypliny stadionowej utrzymywał ochroniarz tytułowany „pan-Marku”, zaś w roli niepokornego futbolowego profesjonalisty obsadził się sam reżyser.

Choć „Mistyfikacja” dostarczyła niezapomnianych wrażeń, jej konstrukcji fabularnej zabrakło jakiegoś wyraźnego domknięcia, może też chwilami konsekwencji. Jednak w konwencji nadrealnej, pełnej nieoczekiwanych zwrotów zabawy nie fabuła była przecież najważniejsza. Humor obecny w przedstawieniu można zaś uznać za szalony, nieokiełznany, sztubacki. Ela stwierdziła po przedstawieniu, że to nie „bankiet” w końcowej części powinien stanowić główną atrakcję kulinarną, ale obowiązkowa „setka” przy recepcji. Wtedy cała wyprawa w nieznane zyskałaby nowy kontekst, a alkoholowy podkład sprawiłby, że zabawa uległaby zwielokrotnieniu. Nie wiemy tylko, czy tego rodzaju – jak najbardziej artystyczny w naszym, Eli i moim, przekonaniu – zabieg pozostałby w zgodzie z teatralną misją i wizją twórców.


Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,