Recenzje

Sieczka

„Mój pierwszy raz” Kena Davenporta w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie – pisze Wiesław Kowalski

Sieczka, fot. Katarzyna Kural-Sadowska
fot. Katarzyna Kural-Sadowska

W pierwszym odruchu pomyślałem sobie, że należy spuścić na ostatnią premierę w Teatrze Polonia zasłonę milczenia, tym bardziej, że bodaj po raz pierwszy w życiu moje dłonie z trudem składały się do oklasków. Wiem, że to okrutne, ale tym razem naprawdę nie znajduję żadnych powodów dla uzasadnienia pojawienia się tego tytułu w repertuarze teatru, z którego niejednokrotnie publiczność wychodziła wzruszona lub rozśmieszona do łez. Tym razem tak się nie stało, albowiem „Mój pierwszy raz”, zarówno pod względem dramaturgicznym, aktorskim i realizacyjnym, możliwości do takich reakcji zwyczajnie nie daje.

Krystyna Janda w programie do spektaklu pisze dość sporo na temat tego, dlaczego zdecydowała się na taki wybór repertuarowy, jakby w obawie, że nie wszyscy zdołamy przyklasnąć jej pomysłowi. Sztuka Kena Davenporta (choć użycie słowa „sztuka” może być w tym przypadku nadużyciem), inspirowana wpisami na stronie internetowej www.MyFirstTime.com, którą zachwyciła się już podczas pierwszej lektury, w adaptacji reżyserki wydaje się być zlepkiem sklejonych naprędce wypowiedzi różnych ludzi na temat inicjacji ich życia seksualnego. Nie buduje to w żaden sposób dramaturgii spektaklu, który pozbawiony jest jakiegokolwiek konfliktu, tym samym nie daje aktorom możliwości na zbudowanie scenicznych postaci. Dodatkowym utrudnieniem są jednocześnie z padającymi słowami wyświetlane cytaty, które niejednokrotnie bywają ciekawsze od tego, co słyszymy na scenie. Ich aforystyczno-sentencjonalno-anegdotyczny charakter, a autorami są przeróżnej maści artyści, od Wiliama Szekspira po Woody Allena, zdaje się nam więcej mówić o relacjach damsko-męskich niż krótkie monologi aktorów, które wg Jandy mają „rozbroić zakłamanie, rutynę myślenia i kłamliwą sztuczność nieodłącznie związaną z tym tematem, wydaje się, że w Polsce szczególnie”. Tyle że ta jednoczesność działa na percepcję widza rozpraszająco, bo nie wiadomo na czym się skupić – czy na wynurzeniach prawdziwych ludzi przytaczanych przez aktorów , czy na tym, co już na temat seksu powiedzieli inni i znacznie mądrzejsi.

Najlepiej tekstem zdają się bawić sami aktorzy, którzy albo mało wymyślnie pląsają przy muzyce duetu Angus and Julia Stone, albo nie wiadomo czemu wykrzykują kwestie wpadając znienacka na scenę, by za chwilę znów uciec w kulisy. Dla Agnieszki Krukówny objawem wyrażającym radość z miłości i seksu (o tym też pisze w programie Janda) jest ciągłe chichranie, które z trudem przychodzi jej opanować. Sytuacji nie zmienia dołączony do spektaklu monolog o gwałcie Franki Rame, który zwyczajnie w tak chaotycznie komponowanym przedstawieniu nie jest w stanie zadziałać.

Krystyna Janda nie może się zdecydować, najpierw pisze o nadziei, „że powstał spektakl dla wszystkich, młodych i starych, doświadczonych i prawiczków, szczęśliwych i nieszczęśliwych”, by za chwilę ostrzec, „że spektakl jest być może nie dla wszystkich, a na pewno nie dla dzieci, ale mam nadzieję, że dla Was będzie potrzebny i ważny, no i że będziecie się śmiać z nami”. Kontakt z premierową publicznością w Polonii mógł raczej Jandę rozczarować. Ale to zawsze podobno widzowie najbardziej trudni i rozkapryszeni. Zobaczymy co przyniosą kolejne spektakle. I tego jestem ciekaw najbardziej.


Wiesław Kowalski – aktor, pedagog, krytyk teatralny. Współpracuje m.in. z miesięcznikiem „Teatr”, z „Twoją Muzą” i „Presto”. Mieszka w Warszawie

Komentarze
Udostepnij
Tags: