Recenzje

Siła lęku

Marlon James: Diabeł urubu. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019 – pisze Izabela Mikrut

To Apostoł rządzi maleńką osadą. Apostoł i jego Pięciu, pięciu ludzi gotowych na wszystko, nastawionych na spełnianie nawet najbardziej okrutnych poleceń – kto wie, ze strachu czy z bezmyślnego przywiązania, niezrozumiałego na zewnątrz uwielbienia dla Apostoła. Po drugiej stronie barykady – Rum Kaznodziej, mężczyzna, który świętości na pewno nie osiągnie, nawet jeśli zajmuje w kościele ważne stanowisko. Tu zaskakująco łatwo jest popaść w grzech – i płacić za niego najwyższą cenę. Wiara w diabła przewyższa racjonalizm i wszelkie ciepłe uczucia. A ze strachu popełnia się też i błędy.

Marlon James lubuje się w swoich powieściach w mroku i w tym, co ujawniane na pograniczu szaleństwa, obłąkania lub platformie działania sił nieczystych. Zamyka się autor ponownie w małym środowisku, bez możliwości kontaktu z zewnątrz: nie ma do tej wioski dostępu (ale też nikt nie szuka drogi w daleki świat), niewyedukowana społeczność bardzo łatwo ulega manipulacjom związanym z religijnymi uniesieniami. Ogłupiałymi ludźmi bezproblemowo się rządzi, a Apostoł umiejętnie podsyca podsłuch strachem. Lęk to żywioł, który sprawdza się idealnie jak motywacja najgorszych nawet czynów – a wszystko w imię Boga. Wiara wynaturzona do granic możliwości staje się więzieniem, ale pozwala też na ujawnianie perfidii samozwańczego przywódcy. Apostoł wie doskonale, jak manipulować ludźmi – i chce to wykorzystać, przez co robi się jeszcze bardziej groźny. Od początku autor wyraźnie sygnalizuje, że Apostoł bez mrugnięcia okiem wydaje wyroki zamiast Stwórcy, którego miałby rzekomo reprezentować. Skazuje współplemieńców na śmierć w męczarniach albo na niewyobrażalne cierpienia. Tutaj kompletnie traci na znaczeniu kwestia czarnych (zawsze u tego autora obecna jako refren), zamienia się w potężne oskarżenie wymierzone w przywódców jako takich, panów, którzy nadużywają władzy, wykorzystując naiwność i łatwowierność ludu.

Niektórzy mimo psychicznego terroru i zależności od kaprysów rządzącego chcą żyć po swojemu: we własnych czterech ścianach próbują realizować bardziej śmiałe pomysły na życie. Oddają się pożądaniu, rezygnują z postulowanej czystości (w końcu nie da się żyć bez grzechu w społeczności, która grzech widzi we wszystkim), a przez to przynajmniej odrobinę wymykają się spod władzy Apostoła. Tu w imię Boga popełnia się najokropniejsze czyny – ale nikomu nie przychodzi do głowy litość czy empatia, może się zdarzyć absolutnie wszystko. W narracji – znowu jak zawsze – Marlon James pozostaje śpiewny, imituje twórczość oralną, trochę stylizuje na język Biblii, rzuca się w tony kaznodziejskie, co stanowi ogromny kontrast wobec szeregu dramatycznych wydarzeń. Z drugiej strony ludzie tutaj nie tylko skazują się dobrowolnie na los mięsa – zasługują na takie traktowanie, nie mają żadnych aspiracji ani wyższych uczuć, nie skalali się myśleniem, a ich działania przesycone są jedynie prymitywną wiarą. W ten sposób będzie autor prowokować. Tematyka staje się uniwersalna za sprawą manipulacji i psychologii tłumu. Chociaż Marlon James udaje, że zamyka się w małej społeczności, ogłosi ważne prawdy o ludzkim charakterze, zdradza, jak kierować masą. Zna schematy działania i zdaje sobie sprawę z tego, jak łatwo wprowadzić je w życie – i doprowadzić do katastrofy w skali mikro. Swoim czytelnikom serwuje zatem obrazy zbrodni tym bardziej okrutnej, że płynącej ze zderzenia świadomego przywódcy i bezbronnych jego ofiar. Uwagę przyciąga jednak nie okrucieństwem podbijanym z każdą sceną – i wzbogaconym każdorazowo o strach – a samym językiem. Marlon James przede wszystkim chce grać słowami i brzmieniami, to słowa są pretekstem do historii. Forma miejscami przejmuje uwagę czytelników, wygrywa z treścią tej powieści.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,