O spektaklu „Sinatra 100 +” w reż. Jakuba Gąsowskiego i Grzegorza Kwietnia w Teatrze 6. piętro w Warszawie pisze Grzegorz Sadowski.
Gdyby Frank Sinatra żył, w grudniu obchodziłby 107. urodziny. Wpisuję tę krótką kalkulację, aby wyjaśnić tytuł przedstawienia w Teatrze 6. piętro w Warszawie. W „Sinatra 100+” nie chodzi ani o kategorię wiekową, ani jakąś dotację, ani nawet o cenę biletu.
Obdarzony aksamitnym barytonem Sinatra jest symbolem lat 50. i uosobieniem nienagannej elegancji. Zawsze w śnieżnobiałej koszuli z krawatem i fedorą na głowie. Na zdjęciach nie widać tylko szklaneczki whisky, z którą się praktycznie nie rozstawał. Jego kariera obfitowała we wzloty i upadki. To na jego koncertach Amerykanki traciły głowę, krzyczały wniebogłosy i histeryzowały wcześniej niż ich o ponad dekadę młodsze brytyjskie koleżanki na koncertach The Beatles. Aktor i piosenkarz znany był z licznych romansów, a także podejrzewano go o konszachty z mafią.
Bardzo młodzi aktorzy, świeżo upieczeni absolwenci warszawskiej Akademii Teatralnej, postanowili przybliżyć stołecznej publiczności jednego z najpopularniejszych wykonawców amerykańskich – u nas znanego głównie z filmów. Przez dwie godziny siedmioro młodych ludzi opowiada dzieje jego kariery przypominając mniej lub bardziej znane piosenki Sinatry. Akompaniuje im Chopin University Big Band z zaprzyjaźnionego Uniwersytetu Muzycznego. Brawo dla Teatru 6. piętro, że nie zdecydował się na playback. Wnętrza Pałacu Kultury, w którym Teatr się mieści, pasują idealnie do czasów Sinatry.
Przedstawienie ma formę rewii, w której pomiędzy piosenkami opowiadana jest pokrótce historia bohatera. Prowadzący ją Jakub Gąsowski (tak, tak, syn tego Gąsowskiego a nawet tej Śleszyńskiej) czuje się w swojej roli jak ryba w wodzie. Tańczy, śpiewa, opowiada o karierze Sinatry, utrzymuje żywy kontakt z publicznością. Robi to z wielką klasą i wyczuciem formy. Nawet niezbędne w tego typu produkcjach suchary serwuje z wdziękiem i przymrużeniem oka. Jest też z Grzegorzem Kwietniem reżyserem przedstawienia. Nie ustępują mu pozostali wykonawcy – Anna Grochowska, Kamila Najduk, Paulina Pytlak, Krzysztof Godlewski, Juliusz Godzina i Maciej Tomaszewski nie tylko świetnie odnaleźli się w klimacie czasów Franka Sinatry, ale i rozumieją ideę zespołowości. Przed spektaklem bardzo się obawiałem tego, że z jednej strony młodzi ludzie nie odnajdą się w tej stylistyce, a z drugiej, że przedstawienie nie będzie miało rozmachu. Na całe szczęście – myliłem się. Gdyby udało się jeszcze ujarzmić nagłośnienie na samym początku spektaklu, byłoby idealnie.
I na koniec do wszystkich wykonawców i realizatorów „Sinatry 100+”: nie przejmujcie się ewentualnymi zarzutami o podrabianie Amerykanów – wszak wszyscy to robią, ale niewielu wychodzi z tego – tak jak Wy – obronną ręką.