Władysław Kozłowski, ilustracje: Olga Siemaszko: Imieninowa przygoda. Dwie Siostry, Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.
Jest to niewielka książka, która zrobi wielkie wrażenie. Wydana w serii Mistrzowie Ilustracji przez niezawodne w przypominaniu klasyki literatury czwartej Dwie Siostry historyjka może urzec i dorosłych, i ich pociechy. Zwłaszcza że autor, Władysław Kozłowski, kompletnie odchodzi od rutyny i od rozwiązań infantylnych, znanych z większości dzisiejszych publikacji. Ten autor postanawia rzucić dzieci na głęboką wodę i pokazać im, że naokoło czeka mnóstwo ciekawych zjawisk i sytuacji, które wymagają dodatkowej refleksji. Chociaż zaczyna – jakby się dzisiaj stwierdziło – raczej konwencjonalnie. Oto bowiem zaprasza gości na imieniny. Temat imprezy urodzinowej to motyw, który niemal w każdej serii czy to z bajkowym, czy z dziecięcym bohaterem – powraca. Jednak imieniny to już bardziej „dorosłe” zagadnienie. Tak też jest w przypadku Trusi. Imieniny Trusi (zajęczycy, co bez trudu odgaduje się po obrazkach i imieniu) to szansa na przybycie wielu gości. Zjeżdża się olbrzymia rodzina, można wręcz pogubić się w zestawie krewnych. Ale nie tylko zające będą się bawić na uroczystym przyjęciu. Do Trusi przybywa chyba każde zwierzę, jakie jest w zasięgu. Nie ulega wątpliwości, że bohaterka należy do bardzo lubianych i cenionych – nie dość, że każdy chce się pojawić na imieninach, to jeszcze goście przynoszą ze sobą cenne prezenty. Takie na przykład klipsy. Biżuteria jest wyjątkowo cennym podarunkiem od jednego z gości (który potrafi takie dzieło wykonać samodzielnie, a do tego – z drewna). Dla Trusi to prawdziwy skarb. Wszyscy jedzą, piją, śmieją się i tańczą, ale beztroską zabawę przerywa krzyk solenizantki. Oto Trusia orientuje się, że gdzieś zginął jeden z klipsów. Wszczyna alarm.
Niby Władysław Kozłowski podąża schematem z kryminałów – ale po pierwsze w czasach powstawania tej historyjki nie było aż tak rozbudowanego rynku literatury popularnej i masowej (mniej pojawiało się na księgarskich półkach kryminalnej sieczki rozleniwiającej odbiorców). Stereotyp przeniesiony do literatury czwartej ucieszy. Bo wszystko dzieje się jak w prawdziwych opowieściach ze świata dorosłych, zresztą – nie ma tu dziecięcych bohaterów, którzy infantylizowaliby imprezę. Trusia nie ma pojęcia, co stało się z klipsem. Próbuje odtworzyć swoje działania, dzieli się też lękiem z zatroskanymi gośćmi. W ferworze zabawy zniknięcie klipsa mogło wiązać się z przypadkiem, ale mogło też być wynikiem starannie zaplanowanej intrygi. Przecież na przyjęciu bawią się i lis, i sroka. Podejrzanych zaczyna się zatem typować według nieodpowiedniego klucza. Śledztwo toczy się swoim trybem, jedno jest w nim niezwykłe: że opisane jest wierszem (i to wcale nie słabym!). Władysław Kozłowski pisze rytmicznie, pozwala sobie na rymy niedokładne, ale nie popełnia błędów (które dzisiaj zdradzają grafomanów). Pozwala, by historia niosła odbiorców i bawiła ich dodatkowo.
Niezależnie od samej bajki, która daje dzieciom wgląd w świat dorosłych i szansę na uczestniczenie w sensacyjnych wypadkach (w momencie, kiedy literatura czwarta nie znała jeszcze do tego stopnia kryminału jako źródła rozrywki), liczą się tu przecież przypominane ilustracje. Olgi Siemaszko nikomu przedstawiać nie trzeba, każdym drobnym rysunkiem udowadnia tu swój kunszt. Może i nie są to brokatowe i przejaskrawione obrazki, do jakich przyzwyczajone są teraz maluchy – ale właśnie dlatego trzeba je koniecznie pokazać najmłodszym. Olga Siemaszko wie, co zrobić, żeby podkreślić jakość opowieści i wprowadzić ją w pamięć dzieci. Wie też, jak na podstawie drobnych i wydawałoby się niepozornych rysunków rozbudzać wyobraźnię. To w „Imieninowej przygodzie” będzie najcenniejsze.