Recenzje

Śmiech dla autora

Jan Węglowski: Roztrójenie jaźni, czyli bardzo serdecznie dziękuję Państwu. Oficyna Wydawnicza Atut, Wrocław 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Bardzo specyficzna jest ta publikacja i budzić będzie skrajne odczucia. Jan Węglowski nie należy bowiem do satyryków, którzy na estradzie pociągają za sobą tłumy, jego poczucie humoru jest raczej dyskretne i nie dla wszystkich. Tymczasem tom „Roztrójenie jaźni, czyli bardzo serdecznie dziękuję Państwu” to bogaty zbiór jego tekstów satyrycznych z różnych lat (i różnych serii). O ile na przykład felietony Stefanii Grodzieńskiej do dzisiaj – mimo nieco archaicznego już stylu – budzić mogą śmiech i szereg wzruszeń, o tyle krótkie wywody Węglowskiego żartów w sobie mają niewiele. Dla badacza humoru liczyć się tu będzie bardziej zestaw technik – prób rozśmieszania, widmo ciągłego szukania tematów albo wstrzelania się w zapotrzebowanie rynku, charakterystyczne motywy nadające rytm seriom albo po prostu autoprezentacja. Zwykły czytelnik – nawet mimo dołączonej do tomu płyty – śmiechu za dużo tu nie znajdzie i albo od początku zaakceptuje specyficzny styl, albo w pewnym momencie książkę z rozczarowaniem odłoży. Bo Węglowski nie dba specjalnie o puenty, a często za to odwołuje się do motywów bieżących – jeśli kamufluje je w tekstach, po pewnym czasie przestaną one działać tak, jak powinny. Sporo tu wątków efemerycznych, które bez przypisów i osobnych rozczytań nie staną się już dla nikogo kuszące. Co tu dużo pisać: ta satyra nie wytrzymuje próby czasu i chociaż miło, że ocala się humoreski obecne najczęściej w audycjach radiowych, to jednak przydałby się tutaj redaktor z nożycami.

Do manierycznych krótkich utworków Jan Węglowski dodaje – kompletnie niepotrzebnie – oprawę „fabularną”. Oto twórca zwierza się psychoanalitykowi na kozetce ze swoich życiowych osiągnięć. Układa teksty w cykle i te cykle prezentuje, dodając do nich drobny komentarz, który ma wyjaśniać, dlaczego w ogóle są przedstawiane. Czasami psychoanalityk płacze – i trudno mu się dziwić, bo jeśli autor zarzuca go wyznaniami kompletnie nieśmiesznymi po upływie pewnego czasu – i nie zatrzymuje się, tylko zapowiada kolejne zestawy tekstów – nic innego nie pozostaje. Co ciekawe w ramach edycji tomu: wstawki z gabinetu lekarskiego to wtrącenia zwykle nie dłuższe niż jeden akapit, odrobinę sugerujące czytelnikom (tym, którzy biografię i twórczość Węglowskiego znali i śledzili, więc są w pewnym sensie wtajemniczeni) kontekst powstania „dzieł”. Przywoływane są te wstawki zwykłą czcionką, podczas gdy utwory satyryczne (których jest większość) – wytłuszczoną. Można by zrobić odwrotnie, wygodniej by się tom czytało.

Jednak bez względu na zabiegi edytorskie – Jan Węglowski nie prezentuje humoru najwyższych lotów i tego nie zmieni żaden redaktor. Autor lubi żarty proste, a czasami rubaszne, łatwe do przewidzenia. Nie zaskakuje silnymi puentami, zresztą nawet takich nie wymyśla. Nic dziwnego, że nie należy do czołówki artystów kabaretowych – nie wystarczy pisać cokolwiek i jakkolwiek, trzeba jednak popracować nad warsztatem, żeby rozśmieszać w sposób bardziej wyrafinowany. Trzeba sporo wysiłku, żeby pisać w sposób, który zaangażuje wymagającą publiczność nie tyle kabaretową, co satyryczną – i Węglowski nie do wszystkich swoimi wywodami trafi. A kiedy autor śmieszy przede wszystkim samego siebie, nie jest najlepiej.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,