O spektaklu „Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa w reż. Małgorzaty Warsickiej w Teatrze im. Jaracza w Łodzi pisze Magda Kuydowicz.
W Międzynarodowy Dzień Teatru Marcin Hycnar, dyrektor Teatru Jaracza w Łodzi, zdecydował się wystawić dramat Antoniego Czechowa. Decyzja ta budziła kontrowersje. Część środowiska teatralnego uważała, że w czasie trwania działań wojennych na Ukrainie dramaty rosyjskie powinny zejść z afisza. Dlatego zapewne reżyserka spektaklu Małgorzata Warsicka wprowadziła na scenę ukraińską aktorkę Dianę Nebos. Przejmująco zagrała ona epizod błąkającej się ukraińskiej bezdomnej, która szuka wsparcia i prosi o wskazanie jej drogi, bo nie wie dokąd ma iść.
Reżyserka postanowiła zburzyć wizję nostalgicznej rosyjskiej prowincji i osadzić dramat Czechowa w uniwersalnej przestrzeni. Bohaterowie dramatu pakują się do wyjazdu, siedzą na walizkach, pośpiesznie piją herbatę. Na scenie rozłożona jest folia remontowa, słychać z oddali szepty i nawoływania. Nastrój nostalgii, smutku i wzrastającego niepokoju towarzyszy widzowi od pierwszej chwili i wciąż narasta. Aktorzy grają w nieco „farsowym” stylu, przesadnie akcentując gesty i słowa. Biegają po scenie w szalonym tempie. Rytm ich gry wyznacza grająca na żywo na bębnach Julianna Siedler-Smuga.
Takie zabiegi formalne obecne są na polskiej scenie teatralnej od dawna. Czechow Anno Domini 2022 trochę na tym stracił. Forma przykryła w przedstawieniu Warsickiej tekst, w świetnym przekładzie Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej. A Czechow to przecież także piękna literatura. Szkoda, że słowa wypowiadane przez Firsa o wolności (Andrzej Wichrowski), pełne skrywanych emocji dialogi Warii (Iwona Karlicka) i Łopachina (Radosław Osypiuk) giną w scenicznej wrzawie.
Szczególnie traci na tym drugi akt łódzkiego przedstawienie. Ale z drugiej strony taka dynamiczna wizja może przyciągnąć do teatru młodego widza spragnionego silnych wrażeń, który być może będzie miał z literaturą Czechowa kontakt po raz pierwszy. Odbierze on dramat bohaterów rosyjskiego pisarza w zupełnie inny sposób, niż widzowie bardziej wyrobieni, którzy inscenizacji bliższych rosyjskiemu oryginałowi „Wiśniowego sadu” widzieli już kilka i mają inne oczekiwania. I wobec Czechowa, a także i wobec samego teatru. Kilkoro z widzów opuściło spektakl po przerwie, a siedząca obok mnie matka z córką prowadziły podczas przedstawienia ożywioną dyskusję na temat nowej wersji scenicznej tego jednego z najczęściej wystawianych dramatów rosyjskiego pisarza.
Bohaterowie Warsickiej nie są znudzeni i bezsilni, raczej przerażeni i bezradni wobec otaczającej ich rzeczywistości. Czujemy ich narastające poczucie zagrożenia. Raniewska (Ewa Audykowska-Wiśniewska) bardzo sugestywnie buduje portret psychologiczny swojej postaci. Piękna jest scena, w której w rozmowie z nauczycielem Trofimowem (Krzysztof Wach) szuka nieżyjącego synka, by po chwili sama przyznać się przed sobą, że nigdy go już nie zobaczy. W rozmowach z Warią i córką Anią (Natalia Klepacka) jest cały czas nieobecna duchem. Widać, że cierpi i to nie tylko z powodu porzucenia przez kochanka, który ją zrujnował. Nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji dotyczącej wiśniowego sadu nie dlatego, że nie wie, co trzeba zrobić, ale dlatego, że jej myśli są zupełnie gdzie indziej. Jest bohaterką świata, który już odchodzi i którego za chwilę nie będzie. Czuje to. Przejmująca gra aktorki spowodowała, że głęboko zaczęłam się z jej narastającym strachem i niepokojem utożsamiać. To kolejny mocny punkt spektaklu, który uwidacznia, że Warsicka umie pobudzać emocje widza. Sugestywna gra świateł (Marcin Chlanda), szepty i krzyki nawołujące z oddali bohaterów dramatu, dynamiczna muzyka na żywo przeprowadzają nas przez kolejne sceny w zmiennym, nieco nerwowym rytmie. Ulegaliśmy mu bezwiednie jako widzowie. Byliśmy zaniepokojeni, przestraszeni i niepewni tego, co za chwilę się stanie.
Przedstawienie jest starannie wyreżyserowane, dopracowane, spójne i przemyślane. Takie odczytanie dramatu ma więc głębszy sens. Reżyserka uznała najwyraźniej, że wystawienie Czechowa ma dziś uzasadnienie jedynie wtedy, gdy osadzimy je we współczesności. I to się jej z pewnością udało. Warto pójść do Jaracza, by zobaczyć przejmująco smutny „Wiśniowy sad” w nowej odsłonie Małgorzaty Warsickiej.
Niedawno w teatrze w Bielsku Białej ta sama reżyserka zrealizowała swoją wizję „Kruma”. Bardzo jestem ciekawa jej spojrzenia na ten tekst, tak silnie obecny w świadomości widza dzięki spektaklowi Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie. Chętnie się refleksjami na temat jej kolejnej inscenizacji podzielę, bo czuję, że artystka ta ma jeszcze nam wiele do powiedzenia.
fot. Natalia Kabanow