O spektaklu „Mały książę” Antoine’a de Saint-Exupéry’ego w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.
Mały Książę – absolutna klasyka literatury, w której od prawie osiemdziesięciu lat zaczytują się dzieci i dorośli, to utwór wprost stworzony do wystawienia na scenie. W krakowskim Teatrze Nowym Proxima pokuszono się o ekstrawagancką, zaskakującą i niezwykle wciągającą adaptację tego kultowego dzieła.
Scena składa się długiego wybiegu (pełniącego funkcję tunelu czasoprzestrzennego), który z jednej strony kończy się ścianą luster, z drugiej zaś sporych rozmiarów przeźroczystą kostką. W owej figurze przesiaduje Pilot (Tomasz Schimscheiner). Brodzący w plastikowych butelkach rozbitek, próbuje naprawić swój samolot. Skojarzenia z nadciągającą katastrofą klimatyczną każą myśleć o nieszczęśniku w plastikowym terrarium nie jak o człowieku, który uległ wypadkowi, ale jak o ostatnim człowieku na Ziemi w ogóle.
Kiedy przestrzeń wypełnia elektroniczna muzyka a snopy kolorowych świateł i stroboskopów odbijają się od twarzy zebranych widzów, na scenę wlatuje (wjeżdża? wpływa?) on – Mały Książę (Bartosz Bednarczyk). W charakterystycznej dla surferów pozie próbuje utrzymać równowagę przemierzając kolejne lata świetlne, by ostatecznie wylądować na podobno najlepszym z możliwych światów, jak uważali dawno temu pewien znany filozof i jeszcze bardziej znany pisarz. Tytułowy bohater jest niejednoznaczny, androgeniczny. Jego płynność, „inność” (może nieco kampowa?) magnetyzuje, przykuwa uwagę. Przybysz z kosmosu jest ciekawy nie tylko dlatego, że pochodzi z innej planety, ale przede wszystkim dlatego że nie można go do końca określić, ujednolicić, włożyć w ramy. Pod tym kątem spektakl zdaje się mieć swoją misję edukacyjną – opowieść Małego Księcia staje się opowieścią Innego (wykluczonego?). Ten trop zdaje się wybrzmiewać najpełniej w pięknej scenie oswajania Lisa (Adam Wojciechowski). Wspólny taniec zbliżający do siebie dwójkę przyjaciół, zanurzony w muzyce i poetyckich słowach (świetne teksty Ralpha Kaminskiego) ma swój delikatny podtekst erotyczny. Lis będący efemeryczną wariacją na temat Ziggy’ego Stardusta w objęciach Małego Księcia momentami staje się kimś więcej. To czuć w powietrzu. Oswajanie ma tu zatem swój dwojaki kontekst – literacki i kulturowy, opakowany w jedną z bardziej poruszających scen, jakie obejrzałem w ostatnich miesiącach.
Na drugim biegunie stoi Róża (Katarzyna Galica), dystyngowana dama chcąca Małego Księcia na wyłączność. Relacja między nią a głównym bohaterem nie jest bezinteresowna. Przechadzając się w wieczorowej sukni po wybiegu, „przyjaciółka” naszego kosmicznego podróżnika dba bardziej o swój interes, niż o pielęgnowanie uczuć. Ich „taniec” w porównaniu do tego z Lisem, jest napięty, usztywniony, ciężki.
Korowód barwnych postaci, które na poszczególnych planetach odwiedza Mały Książę tworzą: Król, Bankier (Janusz Marchwiński), Próżniak-Kardynał (Grzegorz Witek), Latarnik (Paweł Rupala), Pijak (Piotr Sieklucki) oraz Żmija (Dariusz Starczewski). Każdy z nich na swój sposób obrazuje przywary, idiotyzmy i demony współczesnych dorosłych. Jedni reprezentują pewne społeczności (jak Pijak rozdający „alkohol” dzieciom na widowni – kolejny przykład ciekawie rozumianego oswajania), drudzy instytucje (kościół, finansjera). Sceny z udziałem rozmówców Małego Księcia są bardzo dynamiczne, krótkie, treściwe w słowie i w formie. Każda z nich gra na innych nutach – u Latarnika będą to zmysły, u Kardynała i Króla słowa, u Bankiera intelekt, natomiast z pijakiem wiąże się alkoholowe tabu (może któryś z dzieciaków na widowni rozpoznał w bohaterze swojego ojca pijaka i tak jak główny bohater chciałby uciec z tej okropnej planety?).
Żmija to śmierć. I o śmierci Mały Książę opowiada z lubością Pilotowi. Powrót na swoją planetę oznacza wyzwolenie z ciała, ze schematów, z bycia określonym. Pilot, który towarzyszy kosmicznemu przybyszowi w jego ostatniej drodze, żegna przyjaciela w sobie, swoje porte parole, alter ego. Byłby więc Mały Książę w Teatrze Nowym Proxima przypowieścią o odkrywaniu siebie? O oswajaniu siebie z sobą samym? Między innymi też. Żeby odkryć resztę, trzeba pójść na ten spektakl jeszcze raz, jeszcze raz, i jeszcze raz…
Fot. Marcin Oliva Soto