Recenzje

Sprawa między Mozartem a Salierim

O spektaklu „Amadeusz” Petera Shaffera w reż. Anny Wieczur w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

Literatura, również ta muzyczna, wiele zawdzięcza legendzie, jaka powstała wokół Antoniego Salieriego i jego relacji z Amadeuszem Wolfgangiem Mozartem. Pisał o tym między innymi w swojej tragedii Aleksander Puszkin (1830), a operę skomponował Nikołaj Rimski-Korsakow (1898). Temat zawiści Salieriego, która doprowadza do śmierci autora „Wesela Figara”, choć tak do końca nie wiemy, jak było naprawdę, stała się również kanwą dramatu angielsko-amerykańskiego pisarza, Petera Shaffera. „Amadeusz” pojawił się na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, by mocnym akcentem i –  jak się okazało – pełnym sukcesem artystycznym zamknąć kończącą się dyrekcję Tadeusza Słobodzianka.

Biograficzne umocowanie, dotyczące konfliktu wokół rywalizacji dwóch kompozytorów, nie jest w tym utworze najważniejsze. I wie o tym Anna Wieczur (reżyseria), dla której tekst staje się przede wszystkim przyczynkiem do opowieści o dewastujących mechanizmach nienawiści, które rodzą się w sytuacji, kiedy jeden z protagonistów staje się świadomym(?) katem, a drugi nieświadomą ofiarą. Nienawiści odwołującej się również do metafizyki, jako że Salieri w swoich wyznaniach nie raz kieruje bluźniercze pretensje pod adresem wyroków boskich. Można się jednak zastanawiać nad tym, czy układ, jaki powstał między Salierim a Mozartem, w kontekście pretensji i zarzutów stawianych Bogu, czyni z pierwszego tylko samego sprawcę. Ta konfrontacja dwóch diametralnie odmiennych osobowości, dwóch różnych postaw i temperamentów w podejściu do życia i aktu tworzenia, w warszawskim spektaklu wybrzmiewa naprawdę przejmująco. Mamy w nim bowiem kreacje aktorskie, które na długo zapadają w pamięci, w rezultacie tworząc widowisko imponujące harmonią i zadziwiające teatralnością. Anna Wieczur potrafi efektownie, błyskotliwie i ze smakiem, przy tym szalenie naturalnie operować konwencjami, które w tym dramacie nawiązują również do elementów komediowo-farsowych. Nie traci jednak nigdy z oczu spoiwa stanowiącego kwintesencję dramatu, ogniskującego się wokół nieodwołalności tego, co wydarzy się w finale, a co zostało zdeterminowane desperackimi skargami kierowanymi przez Salieriego do Boga.  Adam Ferency konsekwentnie wydobywa z tej roli całą rozpacz i bezradność bohatera, które powoli przeradzają się w bezkompromisowe pragnienie unicestwienia bardziej utalentowanego konkurenta. Wszystkie środki, które Ferency używa do konstruowania tej postaci, pozbawione maniery aktorstwa charakterystycznego w eksploracji znamion ludzkiej arogancji, bezceremonialności, gniewu, dążenia do zemsty i przeklinania losu, mieszczą się doskonale w przenikliwości czynu, do którego w swych działaniach zmierza. Aktor jest równie sugestywny jako osoba dramatu, jak i komentator scenicznej akcji, od momentu kiedy siedzi nieruchomo w fotelu wyznaczając widzom rolę arbitrów i obserwatorów, aż do chwili kiedy pojawi się w jego rękach samobójcza broń. Wcześniej, kiedy wygłasza swoje twórcze credo oddając się pełnej wyrzeczeń służbie dla boskiej chwały, która ma mu przynieść nieśmiertelność.

Marcin Hycnar w roli Mozarta od początku ustawiony jest w kontraście do swego protagonisty, i to zarówno  w rysunku zewnętrznym, jak i charakterologicznym. Salieri Ferencego ma na sobie czarny kostium, jest postawny, masywny, skupiony, dociekliwy, badawczy i w swej obsesyjności bezwzględny, bywa przeniknięty bólem i niepohamowanymi atakami zazdrości. Mozart to jego absolutne przeciwieństwo, kiedy pojawia się po raz pierwszy na scenie robi wrażenie rozswawolonego, trzpiotowatego i nieprzewidywalnego młodzieniaszka, jednocześnie w jego dziecięcej zwiewności i beztrosce jest  jakaś kruchość, a w giętkości delikatność, choć przecież trudno nie spostrzec jak frywolne i szczeniackie, a przez to i irytujące bywają jego żarty, zarówno te, którymi bawi się w samej muzyce, jak i te artykułowane w miłosnych igraszkach z Konstancją (dobra, wyrazista rola Barbary Garstki). W ostatnich scenach to już zupełnie inny człowiek, całkowicie bezradny i bezsilny, zbolały, godny prawdziwej litości i współczucia. I ten rozpad osobowości Hycnar pokazuje w „Amadeuszu” koncertowo.

Dramat wyreżyserowany przez Annę Wieczur, w którym zazdrość  i zemsta niczym demony ludzkiej natury urastają do  chorobliwych zjawisk psychicznych, jako że dzieje się na wiedeńskim dworze cesarza Józefa II (udana rola Modesta Rucińskiego), dotyka również niebezpiecznych problemów związanych z siatką uzależnień, jakie mogą pojawić się pomiędzy artystą a władzą. Salieri potrafi bez skrupułów korzystać z jej mechanizmów, nie boi się wchodzić z nią w układy, w przeciwieństwie do Mozarta, który na żadne kompromisy w swej twórczości nie chce się zgodzić. I dlatego jako człowiek wolny przegrywa. Smutne.

Fot. Krzysztof Bieliński

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , ,