Recenzje

Środa wieczór, czas kwitnienia

„Postać dnia” w reżyserii Seba Majewskiego w Teatrze Polskim w Podziemiu we Wrocławiu – pisze Jarosław Klebaniuk

Ostatni spektakl, który obejrzeliśmy z Elą „w czasach zarazy” połączył w sobie ciepłe wspomnienie wybitnego wrocławskiego aktora i reżysera z refleksją nad działaniami władzy, która w imię ideologii krzywdzi ludzi. Te dwa wątki spotkały się w sposób nieoczekiwany, w okolicy lipy na jednym z centralnych placów Wrocławia. W rolę Igora Przegrodzkiego wcielił się świetny Michał Opaliński, a lipę poruszająco zagrała Agnieszka Kwietniewska.

Choć była dopiero niedziela i nie mówiło się jeszcze o zamykaniu uczelni, szkół czy teatrów, szliśmy do Laboratorium Grotowskiego już nieco schyłkowo, wdychając morowe powietrze i licząc, że zmierzch odejmie mu moc pochodzącą od światła. Andrzej Wilk już na scenie się nie pojawił, ale uspokojono nas później, że ma się dobrze i nie-bycie jego było jeno chwilowe. W roli narratora, a też i aktywisty zbierającego podpisy zastąpił go reżyser i autor tekstu – Sebastian Majewski. Czarnym politycznym charakterem był na scenie Tomasz Lulek, zaś Igor Kujawski zagrał mediatora – pastiszowo, niemal parodystycznie, lecz celnie. Oglądaliśmy ten niezwykły spektakl z przyjemnością nie tylko za sprawą ostatniego na długo tak bliskiego kontaktu z lubianymi aktorami, lecz i spijając niebanalne kwestie.

Lipa, której los przesądzony został z pozycji siły i wbrew opinii mieszkańców, stanowiła swoiste centrum dramaturgiczne. Zainscenizowana w nieoczywisty sposób przez Karolinę Mazur, nie mogłaby stać się rzeczywistym domem dla późnego, a może już w zaświatach, Przegrodzkiego. Świetnie za to nadał się na dom metaforyczny. Z takich zaś pozycji nie mógł ten znany i przez wiele dziesięcioleci związany z Teatrem Polskim we Wrocławiu aktor przegrać choćby i z najbardziej zajadłą współczesną władzą i z najbardziej przekupionym przez nią mediatorem. Gdy w poruszającej scenie pożegnania z Lipą rozmawiał z jej personifikacją, zobaczyliśmy czułość i wzruszenie, które pojawiają się w relacjach z bliskim osobami.

Zaproponowane nieco żartobliwie, wyryte na niej, imię lipy – Robert stanowiło poniekąd aluzję do orientacji seksualnej głównego bohatera. Nie był ten temat jakoś nadmiernie eksploatowany, jednak  powrócił jeszcze co najmniej raz, w jednej z anegdot. Opowiedziano ich kilka i niektóre, choćby te o optymalnych rzędach w teatrze, do których plucie już nie sięga, a głos jeszcze tak, były naprawdę zabawne. W strukturze spektaklu pojawiło się bowiem takie kilkuminutowe interludium, w którym, po odsłonięciu dużego okna sceny Teatru Laboratorium, aktorzy wyszli z ról, by powspominać. Wspomnienia te stanowiły zresztą później ważną część spotkania widzów z twórcami po spektaklu. Oprócz wymienionych wziął w nim udział dramaturg Tomasz Jękot i kurator artystyczny Piotr Rudzki.

Obok dobrego aktorstwa i smaczków związanych z przywoływaniem różnych wydarzeń i postaci z wrocławskiego środowiska teatralnego sprzed wielu lat, atutem przedstawienia był ciepły, pozbawiony tak charakterystycznej dla współczesnego dramatu drapieżności, chwilami poetycki, chwilami ironiczny tekst. Nadrealny charakter sytuacji, gdy duch artysty broni drzewa przed wycinką, sprzyjał balansowaniu między realizmem polskiego kulejącego aktywizmu proekologicznego a oniryzmem postaci, która znalazła się w nazwanym miejscu i nienazwanym czasie. W scenie niejako zainkrustowanej w tkankę fabularną przedstawienia wygłosił zresztą główny bohater monolog Zygmunta (Sigmuntusa?) z „Życie jest snem” Calderona, a w nim pełne żalu i bezsilnej zemsty: „Odwet niech spotka ode mnie // Sny, coście szydziły ze mnie, // Wiem, że snem życie nareszcie, // Wy wiedzcie, że snami jesteście”.

Znaleźliśmy w spektaklu także cytaty z samego Przegrodzkiego („Problemy są wynikiem tęsknoty, a ja za nikim nie tęskniłem, bo miałem za sobą wszystko, nawet wspomnienia”, „Nie mam ambicji do pretensji”) i przywołanie jego oryginalności (robienie niepowtarzalnych kartek pocztowych dla znajomych) czy dziwactw (chodzenie w fartuchu po teatrze). Przesłanie całości mogłoby być jednak bardziej uniwersalne: warto wytrwać na swoim miejscu, przy swoich wartościach, nawet jeśli ma się przeciwko sobie wszechmocną władzę. W pierwszej połowie lat 1980. za dyrektury wspominanego artysty długo, może ze sto razy, grani byli przed ogromną wtedy, drugą największą w Polsce, widownią Teatru Polskiego we Wrocławiu „Szewcy” Witkacego. Sam byłem na nich cztery razy i jako na nastolatku zrobili na mnie wielkie wrażenie. Ten spektakl stanowił wówczas krytyczny głos przeciw opresyjnej władzy, okrężny i nieoczywisty dla cenzury, ale tak się ją wtedy obchodziło. Dzisiaj, choć demokracji jest jakby więcej, teatry, jak ten przy Zapolskiej, choćby uznawane i nagradzane w kraju i na świecie, bywają po prostu rozpędzane.

W „Postaci dnia” po ścięciu Lipa miała zmartwychwstać pod postacią teatralnej toaletki. Teatr Polski, po rozproszeniu przez nieprzychylną władzę, za sprawą co najmniej kilku powracających do Wrocławia aktorów, przeszedł do Podziemia. Zarazę można przetrwać w różny sposób. Mamy z Elą nadzieję, że po teatralnej kwarantannie znów nastąpi czas kwitnienia.


Fot. Natalia Kabanow


Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , ,