O spektaklu „Zekameron” Maksima Znaka w reż. Wojciecha Urbańskiego Niezależnej Grupy Teatralnej „Kupałowcy” na Scenie Przodownik w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.
Na Scenę Przodownik w Warszawie powrócił spektakl oparty na tekstach Maksima Znaka, wyreżyserowany przez Wojciecha Urbańskiego. Białoruski autor jest z wykształcenia prawnikiem i w 2021 roku w wyniku procesu został skazany za działalność opozycyjną na dziesięć lat w więzieniu. W swoich opowiadaniach zatytułowanych „Zekameron” (słowo to, pochodzące od rosyjskiego słowa zek, dzisiaj odnosi się do więźnia) skupia się na tym, jak wygląda życie ludzi osadzonych w areszcie, więźniów politycznych już skazanych lub dopiero oczekujących na wyrok. Najgorsze jest to, że tak naprawdę nie wiadomo ile czasu przyjdzie im spędzić w tym szczególnym miejscu odosobnienia i czy w ogóle mogą liczyć na uniewinnienie. Mogłoby się wydawać, że sytuacja i okoliczności w jakich znaleźli się trzej bohaterowie, skłoni autora do mrocznej i mocno pesymistycznej historii o ludziach, których warunki życia zdeterminowane są bezlitosnymi, niekiedy absurdalnymi, regulaminowymi zasadami i przepisami. Tymczasem na scenie wykreowana rzeczywistość, również dzięki aktorskiej naturalności i swego rodzaju lekkości, jest momentami dość zabawna i nie pozbawiona humoru, co sprawia, że widz jest świadkiem tragicznej w końcu sytuacji, ale nie obciążonej jakąkolwiek martyrologią czy kombatanctwem.
Wojciech Urbański razem z aktorami postawili na prostotę, lakoniczność i zwięzłość przekazu, a także na tkwiącą w tekście ironię, co ma niezwykle ważny wpływ na empatię widzów. W tworzeniu nastroju w celi więziennej pomaga w znaczący sposób użycie „miękkiego” światła. Na scenie widzimy zaledwie kilka sprzętów (prycze, kilka taboretów i mały stolik), w trakcie pojawią się też różne rekwizyty, które pomagają postaciom w uwiarygodnieniu wydarzeń, o których opowiadają. Jest też dużo umowności, która ma działać na wyobraźnię odbiorcy i pogłębiać jego wrażliwość. To powoduje, że poszczególne sekwencje, dzielone piosenkami (muzyka Uładzima Pugacza, na akordeonie, gitarze i „przeszkadzajkach” grają sami aktorzy) do poetyckich tekstów Maksima Znaka, stają się sugestywną egzemplifikacją walki człowieka o swoją godność i przetrwanie w warunkach urągających jakimkolwiek standardom. Opowieści o karaluchu pracującym na suficie, o próbach wychodzenia na spacer, o więziennej zupie, o zbiorowym, rytmicznym chrapaniu i o bezsennych nocach, sposobach zabijania czasu, o pogodzie i jej oddziaływaniu na rutynę codziennych zachowań czy ograniczeniach takich, jak niemożność leżenia na pryczy podczas dnia, stają się konterfektem bezlitosnego i absurdalnego systemu, próbującego upokorzyć człowieka i bezsensownie ograniczać jego prawa.
Na scenie oglądamy artystów z Mińska. Aleh Harbuz i Siarhei Chub byli aktorami Narodowego Akademickiego Teatru im. Janki Kupały, a Vladimir Pougatch jest muzykiem i liderem zespołu rockowego J:MORS; uciekli przed prześladowaniami do Polski i teraz w różnych miastach prezentują spektakl opowiadający o tym, jak traktowani są Białorusini przeciwstawiający się reżimowi Łukaszenki, w jakich warunkach i w jakich koloniach karnych muszą przebywać oraz jak są traktowani przez strażników. Ważne są też relacje, w które aresztowani wchodzą ze współwięźniami. Aktorzy umiejętnie odnajdują się zarówno w sytuacjach dramatycznych, jak i tych, kiedy zmysł obserwacji autora pozwala im na akcenty bardziej humorystyczne, wnoszące pozytywne myślenie i emocjonalną równowagę, niosące przy okazji wiarę w lepsze jutro, nadzieję i pomimo wszystko ufność w drugiego człowieka. Dlatego przekaz spektaklu, jego momentami cięty dowcip czy uszczypliwość spostrzeżeń można odbierać mimo wszystko jako coś bardzo afirmatywnego, zresztą w zgodzie z charakterem tekstu Maksima Znaka, którego podtytuł brzmi „Sto opowieści zza krat i rzęs”. Tak jak Boccaccio w XIV-wiecznym „Dekameronie”, białoruski opozycjonista skorzystał z formy stu opowiadań, które tym razem ustami nie florentczyków schronionych przed zarazą, a białoruskich więźniów ukazują całą złożoność penitencjarnego systemu, jego jednoczesną banalność i brutalność, która jednak nie zabija chęci zachowania człowieczeństwa i podejmowania prób walki z represjami.
fot. mat. Niezależnej Grupy Teatralnej „Kupałowcy”