Anna Szumacher: Słowodzicielka. Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Co się stanie, kiedy autorka dołączy do wymyślonych przez siebie postaci i zacznie wpływać na bieg wydarzeń nie przez demiurgiczne – pisarskie – zabiegi, a przez własne, momentami nawet bardzo chaotyczne działania? W towarzystwie postaci niezbyt dobrze orientujących się w realiach ziemskich dokonywać może wielkich czynów. Albo wprost przeciwnie. Na pewno doskonale się bawi. To jednak, co jest największym atutem powieści „Słowodzicielka” jest jednocześnie największym jej problemem. Bo autorka sprawia wrażenie, jakby nie miała pomysłu na sedno historii i celowo wybierała pastisz, zabawę formą, żeby ukryć ten fakt. Od początku bohaterom brakuje przewodnika, postaci, która poprowadzi ich do zwycięstwa – to zresztą ich podstawowa motywacja do działania.
„Słowodzicielka” Anny Szumacher funkcjonuje według wydawnictwa jako „metafantasy”, fantastyka, która zwraca uwagę na sam fakt tworzenia i pisania. To oznacza, że autorka zyskuje sporą wolność w tworzeniu. Staje się jednak też ofiarą własnych pomysłów, bo każdy powrót do autotematyzmu natychmiast wybija ją z toku lektury. I kiedy już udaje się zachęcić czytelników do śledzenia opowieści, to kolejna uwaga na temat dylematów pisarskich znów wyrzuca ich poza kreowaną przestrzeń. Niepotrzebnie i męcząco.
A przecież Anna Szumacher w pojedynczych, małych scenkach radzi sobie bardzo dobrze. Buduje niemal satyryczne obrazki, kiedy zmusza bohaterów do rozwiązywania nietypowych problemów. Stawia ich przed wyzwaniami ponad siły papierowych postaci i cieszy się z możliwości obserwowania ich dylematów. Ożywia wędrówkę absurdalnymi dialogami, wydumane problemy odciągają bohaterów od wciąż nieskrystalizowanego celu. Bardziej się ta opowieść składa z przekomarzanek niż z przemyślanych pod kątem fabularnym wydarzeń. Kiedy autorka zajmuje się codziennością postaci, radzi sobie z obserwowaniem ich i komentowaniem ich poczynań. Przekonuje i nawet całkiem często rozśmiesza. Ale przychodzi moment, że siada jej tempo, brakuje wizji spójnego dalszego ciągu – i tu opowieść się rozsypuje. Niby może w ten sposób Szumacher zdystansować się od „bajkowości” w fabule, niby może uciec od odpowiedzialności, przypomnieć, że sama nie wierzy w taki bieg akcji – ale jeśli to jej postawa, brakuje wyjaśnienia, dlaczego w ogóle bierze się za powieść. Sam humor w pojedynczych migawkach to jednak za mało.
„Słowodzicielka” partiami całkiem nieźle daje się czytać, sprawdza się jako opowieść rozrywkowa dla tych, którzy w fantastyce nie szukają przygód a refleksji nad ich wymyślaniem. A jednak czegoś w tej konwencji za mało, dylematy autorów nie należą przeważnie do motywów, których czytelnicy są ciekawi. „Słowodzicielka” na razie pokazuje pracę nad warsztatem, eksperymentowanie wobec niedoskonałości wyobraźni. Autorka zachowuje się tak, jakby motyw drogi wyimaginowanych postaci przez baśniowy świat był już wyeksploatowany do granic możliwości – i jakby przez to musiała zarzucić chęć zanurzenia się w faktyczną, pełną historię. Miało być ironicznie, wyszło raczej dość niepewnie, z lękiem przed reakcjami. Trochę to dziwne przy sprawności narracyjnej – ale udowadnia, że powieść nie napisze się sama, trzeba jej konstrukcji i pomysłu, który nie będzie opierał się wyłącznie na refleksjach pisarskich.