W „Małych zbrodniach małżeńskich” najistotniejsza będzie gra aktorska – ona stanowić będzie nie tylko dopełnienie, ale warunek zaistnienia tej więzi z widzem, o którą mi w teatrze najbardziej chodzi – mówi Jolanta Hinc-Mackiewicz przed premierą spektaklu w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku.
Skąd pomysł na „Małe zbrodnie małżeńskie”, czym się Pani kierowała przy wyborze tego tytułu?
Éric-Emmanuel Schmitt to jeden z moich ulubionych pisarzy. Zrealizowałam w Teatrze Efemerycznym już trzy przedstawienia według jego tekstów. „Małe zbrodnie małżeńskie” przyciągnęły dużą uwagę widzów. Kiedy zatem dostałam propozycję reżyserowania w Teatrze Dramatycznym, pomyślałam, że dla naszej publiczności to będzie dobry pomysł. Pan Dyrektor Piotr Półtorak przyznał mi rację – spośród kilku propozycji, które mu przedstawiłam, wybrał właśnie tę. Jednak za zgodą tłumacza Jana Nowaka dokonałam nowej adaptacji tekstu Schmitta.
Czego doświadczymy, z czym się zetkniemy, oglądając przedstawienie, które Pani reżyseruje?
Tego do końca nigdy przed premierą nie wiadomo! Najlepiej przyjść i zobaczyć. Na pewno spektakl przyniesie dużo niespodzianek. Do ostatniej chwili nie będziemy wiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Suspens wymyślony przez Schmitta kreuje akcję, trzyma w napięciu. Zobaczymy dużo żartów, sarkazmu, trochę złośliwości, trochę erotyki, ale nade wszystko usłyszymy refleksje na temat relacji dwojga ludzi, na temat związku, na temat tego, co kobiety myślą o mężczyznach, a mężczyźni o kobietach. Zobaczymy, także dzięki moim rozwiązaniom reżyserskim, jak bardzo się nie znamy. Postacie mówią o naszych marzeniach, ale i o tym, co jest dla kobiet ważne w relacji, a co się liczy w niej dla mężczyzn.
Jakich problemów dotyka sztuka?
Sztuka opowiada o problemach w związku, w relacji małżeńskiej. O tym niezrozumieniu między mężczyzną i kobietą, o tym, że budzimy się i codziennie widzimy kogoś innego, wcale nie te osoby, które widzieliśmy wczoraj. Dotyczy to obu stron. Mowa tu o szukaniu porozumienia, o namiętności, o tym wszystkim, co jest dla nas ważne – o miłości.
Będzie humorystycznie i lekko czy z powagą i refleksją? A może zasmakujemy zarówno jednego, jak i drugiego?
Dokładnie tak, będzie lekko i humorystycznie, ale powaga, smutek, chwilami rozpacz też zagoszczą na scenie. Cały wachlarz uczuć pojawiających się w relacji, zwłaszcza pomiędzy osobami, które są ze sobą wiele lat i mają problemy, jakie niełatwo jest rozwiązać.
Czy opowie Pani naszym Widzom coś o scenografii i kostiumach, których autorem jest Tomasz Wójcik?
Tomasz Wójcik jest moim przyjacielem od lat. Zaczynaliśmy naszą drogę w sztuce razem na deskach Teatru Adekwatnego w Warszawie w latach osiemdziesiątych. W swojej pracy Tomasz jest wierny zasadzie, że scenografia pełni funkcję metafory i jest zawsze wyrazem przyjętej przez niego spójnej i charakterystycznej dla jego wyborów estetyki. Tutaj metaforę stanowi wizualizacja połączona z pewnego rodzaju czystością, geometrycznością elementów scenograficznych. Kostiumy są widowiskowe, bardzo barwne i pokazują status bohaterów. Aktorzy będą wyglądać fantastycznie. Jestem przekonana, że kostium jeszcze wzmocni siłę oddziaływania kreacji aktorskich, stanowiąc przeciwstawienie barwnej plamy w stosunku do ascetycznej, prawie monochromatycznej scenografii. Kostiumy będą zatem kontrapunktem wobec tła, stanowionego przez elementy scenograficzne.
Jaką funkcję w spektaklu „Małe zbrodnie małżeńskie” pełnią wizualizacje?
Niezwykły efekt, który uzyskuje Tomasz Wójcik poprzez podzielenie na fragmenty obrazu wypełniającego przestrzeń ma stanowić estetyczny wyraz zagubienia bohatera, rozczłonkowania, fragmentaryzacji jego pamięci. Dla mnie z kolei jest to metafora rozłamu w związku dwojga bohaterów i zniszczenia tego, co stanowiło o pięknie i bliskości tej relacji. To jest graficzny, estetyczny wyraz tego wszystkiego, co się dzieje pomiędzy postaciami i może stanowić zarówno niepokojący ekwiwalent ich uczuć, jak i sugerować nadzieję, że można w pięknie z przeszłości odnaleźć nadzieję na przyszłość.
Do pracy nad spektaklem zaprosiła Pani Dorotę Baranowską – niezwykle uzdolnioną tancerkę i choreografkę. Czy taniec będzie odgrywał istotną rolę w przedstawieniu?
Bardzo cieszę się, że udało mi się zaprosić do współpracy nad tym przedstawieniem Dorotę Baranowską. Jest ona niezwykłą osobą i bardzo interesującą choreografką. Odpowiada za ruch sceniczny, odgrywający w naszym spektaklu bardzo ważną rolę, zwłaszcza w scenie finałowej. Rozwiązanie choreograficzne i zaczarowanie przestrzeni zaproponowane przez Dorotę Baranowską i Tomka Wójcika będzie stanowić rodzaj wizualnego i organicznego rozwiązania całej sytuacji scenicznej, pokazującej napięcie między bohaterami i wir emocji.
Bardzo dobrze nam się razem współpracuje. Cenię ten sposób patrzenia na sztukę, taki sposób realizacji pomysłów i typ porozumienia między twórcami, jakie jest między nami, między naszą czwórką, bo oprócz Tomasza Wójcika i Doroty Baranowskiej, dołączył do naszego zespołu Jacek Sawicki, który jest odpowiedzialny za opracowanie muzyczne, odgrywające dla mnie ważną rolę. Po raz kolejny Jacek jest moim „oprawcą muzycznym” – często razem współpracowaliśmy przy realizacji naszych spektakli w Teatrze Efemerycznym i Fabryce Monodramów.
W „Małych zbrodniach małżeńskich” jednak najistotniejsza będzie gra aktorska – ona stanowić będzie nie tylko dopełnienie, ale warunek zaistnienia tej więzi z widzem, o którą mi w teatrze najbardziej chodzi. Zależy mi na tym najbardziej, by odbiorca przeżył pewnego rodzaju katharsis, poruszenie wewnętrzne, które w nim zostanie i do którego będzie powracał, choćby tylko poprzez pojawiający się w jego pamięci obraz z tego spektaklu.
Tego życzę naszym Widzom i serdecznie zapraszam tych wszystkich, którzy lubią wzruszać się w teatrze. Wspaniała obsada nam to zapewni, głęboko w to wierzę.
Życzymy powodzenia i dziękujemy za czas poświęcony na tę rozmowę.
fot. Michał Grześ