Recenzje

Świat fikcji

Tomasz Maruszewski: Do końca świata. Prószyński i S-ka, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Jerzy ma poważny problem – ale jest ów problem widoczny bardziej dla otoczenia niż dla niego samego, chociaż bierze się z jego psychiki. Mężczyzna uważa, że przy codziennych czynnościach towarzyszy mu żona, Madzia. Wszędzie ją zabiera, nie szczędzi czułości, wyznaje miłość i nadrabia zaległości emocjonalne, które nazbierały mu się przez całe życie. Teraz jest świadomy, jak powinien się zachowywać, żeby ocalić małżeństwo, a skoro bogatszy jest już o mądrość, której nie miał wcześniej – może pozwalać sobie na zachowania wcześniej uznawane za wstydliwe czy niepotrzebne. Tyle tylko, że Madzia, która wiernie trwa przy nim, popisuje się mądrością i poczuciem humoru, a wieczorami umiejętnie kusi i rozpala zmysły – nie istnieje. Owszem, przez jakiś czas funkcjonowała jako żona Jerzego, ale w pewnym momencie doszło do dramatycznego rozstania. Teraz mężczyzna rozpamiętuje przeszłość, ze wszystkimi chętnymi do słuchania dzieli się traumą, ale jest szczęśliwy: ma Madzię, wie, że jej nie straci.

Zachowaniami Jerzego coraz bardziej martwi się Janek, jego syn. Jerzy pracuje przy ważnym projekcie, niedługo ma zamiar wejść na rynek, chociaż konkurencja nie śpi i bardzo chętnie podkupiłaby informacje i sam produkt. Głównym rywalem w biznesie jest Tadeusz, dawny przyjaciel Jerzego – teraz staje się bezkompromisowym przeciwnikiem, który w dodatku nie waha się przed wprowadzaniem dwuznacznych moralnie rozwiązań. Akcje z pracy rozgrywają się w tle, sugerują ogrom problemów, jakie zaistnieją, gdy Jerzy postanowi nie rezygnować z wyimaginowanej ukochanej. Trzeba będzie podjąć bardziej radykalne środki, żeby doprowadzić do wyzdrowienia mężczyzny – tyle tylko, że nie do końca wiadomo, na co naprawdę cierpi. Na początku tomu „Do końca świata” wydaje się, że autor nie ma pomysłu na opowieść: snuje ją trochę sennie, bez większych wrażeń i fabularnej odwagi: buduje zwykły portret rodzajowy, ojca z wizją utraconej na zawsze żony, zdruzgotanego jego zachowaniem dorosłego syna i przyjaciela bez skrupułów. Madzia w tym wszystkim pozostaje cicha i idealna, ale usuwa się na margines opowieści. Tomasz Maruszewski szykuje jednak dla swoich odbiorców trochę niespodzianek i warto poczekać, żeby pojąć postawy bohaterów i dowiedzieć się, co tak naprawdę nimi kieruje.

Fabuła, o której bez spoilowania trudno napisać coś więcej, przynosi szereg zaskoczeń i staje się prawdziwym uzasadnieniem tej prostej narracyjnie lektury. W samej warstwie opowieści widać jednak wyraźnie, że autor nie ma jeszcze do końca wyrobionego warsztatu: zwłaszcza gdy w dialogach bez przerwy wymienia imiona rozmawiających ze sobą osób (w części wypadków nie dałoby się pomylić rozmówców, nie muszą bezustannie podkreślać, że wiedzą, do kogo mówią). Podobnie jest z powracającymi jak refren hasłami wyznaczającymi oś fabularną: jeśli zamieszcza autor konkretne powiedzenie w miejscu o sile puenty rozdziału, może być pewny, że zapadnie ono w pamięć czytelnikom – nie musi już po raz kolejny go przywoływać za jakiś czas. Sama proza wydaje się dość obojętna, ale nie przezroczysta: Maruszewski nie nadąża z emocjami z akcji przy przenoszeniu ich na opisy, w efekcie czytelnicy dość długo czuć będą dystans do bohaterów i tego, co się z nimi dzieje. Wkręcenie się w tę historię wymaga zatem nieco wysiłku ze strony odbiorców, ale wynagradza to autor kierunkiem rozwoju opowieści.

„Do końca świata” to historia, która łamie schematy – dobrze wymyślona (chociaż częściowo nieuzasadniana wystarczająco), za to bardzo przydałoby jej się jeszcze popracowanie nad nieco infantylnym stylem narracji.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,