„Matki i synowie” Terrence’a McNally’ego w reżyserii Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie – pisze Anna Czajkowska.
Krystyna Janda, dbając o dobór repertuaru swojego Teatru Polonia, wystawia sztuki o bardzo zróżnicowanym charakterze i nie boi się krytyki, sięgając po tematy społeczne, zaangażowane i poruszające. Do takich należy grany od kilku lat, cieszący się wciąż powodzeniem spektakl pod tytułem „Matki i synowie” (Mothers and Sons), który znakomicie wpisuje się w nurt modnych obecnie dyskusji dotyczących związków homoseksualnych. Część widzów przyciąga sam temat, niektórych nazwisko Terrence’a McNally’ego (autora między innymi sztuki „Maria Callas. Master Class”), znanego amerykańskiego dramatopisarza i scenarzysty filmowego, wielokrotnie nagradzanego, czterokrotnie Tony Awards, dwukrotnie Guggenheim Fellowship oraz nagrodą Pulitzera. Intrygująca gra, znakomita rola Krystyny Jandy jako Katharine Gerard, garść refleksji nad zawikłanymi relacjami między dziećmi a rodzicami, schematami społecznymi i uczuciami, szacunkiem wobec drugiego człowieka, a przede wszystkim oczywista od samego początku teza – zapewnia teatrowi pełnią widownię.
Minęło 20 lat odkąd Andre zmarł na AIDS, a jego matka, Katharine Gerard, wciąż nie otrząsnęła się po tej tragedii i mimo upływu czasu nie potrafi ułożyć sobie życia, uporządkować pewnych spraw – nadal w jej pojęciu niezrozumiałych. Niegdyś kobieta światowa, wykształcona, wrażliwa i otwarta wobec świata, po przeprowadzce do Teksasu bardzo się zmieniła. Nieustający ból po śmierci syna przywiódł ją do mieszkania Michaela Portera (Paweł Ciołkosz), byłego partnera nieżyjącego Andre. Obecnie Michael, z zawodu ekonomista, konkretnie menadżer zarządzający finansami, mieszka przy Central Park West wraz ze swoim mężem-pisarzem Willem (Antoni Pawlicki) i siedmioletnim synkiem Nikiem (Adam Tomaszewski). Wizyta Katharine zakłóca prawie bezproblemową, szczęśliwą egzystencję owej pary, przywołuje wspomnienia, pretensje i żal. Pamiętnik Andre, który Katharine chce zwrócić Michaelowi to tylko pretekst. Tak naprawdę kobieta odwiedza Nowy Jork, by się zemścić – za własne niepowodzenia, brak uczuć, nieumiejętność budowania więzi między nią a synem. Nigdy nie mogła pogodzić się z jego homoseksualizmem i ostateczną śmiercią związaną z AIDS. Świat się zmienia, ale ją wciąż drażni fakt, iż dwóch mężczyzn może wyjść za mąż i mieć dziecko. I ma swoje racje! Natomiast Will, znacznie młodszy od Michaela, należy do grupy wiekowej, dla której jest to oczywiste i nie wyobraża sobie, że ktokolwiek nadal ma z tym problem.
Katharine ubrana jest w długie, czarne futro i sukienkę w tym samym kolorze. Stoi nieruchomo wpatrując się w okno i nie reaguje na potok słów wypowiadanych przez mężczyznę usiłującego nawiązać z nią rozmowę. To znakomity początek dramatu, który zapowiada niełatwą rozmowę, z powrotami do przeszłości, niezabliźnionymi ranami i uprzedzeniami, które uniemożliwiają porozumienie. Zarówno ona, jak i były kochanek Andre zmagają się z własną tragedią… .Katharine jest samotna i przepełniona nienawiścią, pełną zazdrosnego żalu – właśnie pochowała męża i choć jej małżeństwo nie należało do udanych, a w domu zawsze panował uczuciowy chłód, straciła przecież ostatnią bliską osobę. Nienawidzi miejsca, w którym mieszka i ludzi z Teksasu, którzy każde zdanie zaczynają od „kochaniutka” (rzeczywiście, bardzo irytujący zwyczaj); nie znosi Michaela i jego homoseksualizmu, winiąc go za śmierć syna. Przegrała – jako matka i kobieta. Wie o tym, ale nie próbuje nic zmienić. Janda w roli matki nieżyjącego Andre jest niezwykła. Wiele lat temu, podczas nabożeństwa żałobnego Andre w Central Parku nie miała nic do powiedzenia, ale teraz wyrzuca z siebie pełne żalu słowa. Jednak siła jej gry tkwi głównie w milczeniu, geście, spojrzeniu, pokazującym smutek wykraczający poza słowa. Jej twarz wyraża równie dużo – czasem potrafi być ujmująca, choć urok Katharine szybko zamienia się w wrogość – to dlatego, że jej syna tu nie ma, a szczęście innych wydaje się zakłócać ten fakt. Nie potrafiła pokonać egoizmu, który kazał jej odrzucić własne dziecko i nie pozwolił zaakceptować jego wyborów. Uzdolniony aktor, zmarły przedwcześnie Hamlet chciał, by matka ujrzała go na scenie i doceniła. Nigdy się tego nie doczekał. Katharine wie, że czasu cofnąć nie może. I nie chce. Tragiczna postać, równie samotna i niezrozumiana jak jej syn. Janda jest niesamowita, gdy czasami, w desperacji cicho „chowa się” w swoim futrze. Wręcz mimowolnie i skutecznie broni swej bohaterki i jej racji. Wzruszająca i naturalna, gdy mięknie wobec dziecięcych zaczepek Nika. I jest wiarygodna, w przeciwieństwie do pozostałych bohaterów. Małżeństwo Willa i Michaela wydaje się wręcz idealne, cukierkowo różowe. W ten sposób znika psychologiczne prawdopodobieństwo, a na plan pierwszy wysuwa się społeczno-polityczny spór. Ale to nie dziwi w przypadku spektaklu zaangażowanego i z tezą. Ojcowie bez wad, bez nałogów (nie palą, nie piją), z oddaniem wychowują cudownego syna. I są sobie wierni. Całe szczęście, dzięki grze Jandy napięcie emocjonalne i sceniczna prawda nie znika do końca.
Janda króluje na scenie (nie pierwszy raz zresztą! To rola stworzona dla tej aktorki, bliska monodramowi), ale dwaj dorośli aktorzy także radzą sobie całkiem nieźle. Paweł Ciołkosz przejmująco oddaje charakter Michaela, który z bólem wspomina przeszłość – odchodzenie kochanka. Warto dodać, że kameralna i w zasadzie bardzo prosta sztuka McNally’ego jest też rodzajem elegii – przypomnieniem i pożegnaniem całego pokolenia gejów uśmierconych przez AIDS, zanim medycyna stworzyła kuracje pozwalające żyć z tą chorobą. Ciołkosz bywa ujmująco szczery, choć potrafi też zaskoczyć dowcipem. Czasem emocje ponoszą bohatera i trudno je wyciszyć – wtedy mężczyzna staje się bardziej naturalny. Jednak nie ma szans na porozumienie z matką Andre, mimo iż bardzo tego pragnie. Will – Antoni Pawlicki – jest zupełnie inny. Nonszalancko, w jednej wypowiadanej kwestii potrafi przejść od uprzejmego tonu do jadowitych stwierdzeń. Ale najlepszym partnerem w grze jest dla Jandy Adam Tomaszewski, grający kilkuletniego Nika. Wprowadza delikatną lekkość i niewinność – dzięki swej ciekawskiej, dziecięcej naturze. Tylko on pozbawiony jest uprzedzeń, które cała trójka dorosłych mniej lub bardziej wyraźnie demonstruje. Elementy humorystyczne wzbogacają inscenizację, a gra emocji nie raz wyciska łzy u widzów. Aktorom zdarzają się wpadki językowe, jednak nie psują one odbioru całości (zapewne winna jest dłuższa przerwa w graniu tego przedstawienia). Skromna scenografia, bez śladów przeładowania, bardzo dobrze podkreśla klimat spektaklu i chociaż sam tekst nie jest może dziełem wybitnym, jednak sprawna reżyseria i niesamowita gra Krystyny Jandy czyni całość przedstawienia wielce interesującym i wartym obejrzenia.
Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska
Anna Czajkowska – pedagog, logopeda dyplomowany oraz trener terapii mowy. Absolwentka Pomagisterskiego Studium Logopedycznego Uniwersytetu Warszawskiego, a także Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z wydawnictwami edukacyjnymi (Nowa Era, Edgard) oraz portalem babyboom.pl, dziecisawazne.pl i e-literaci. Instruktor metody PILATES. Recenzje teatralne pisze od 2011 roku.