Recenzje

Świąteczny bigos

„Nie jedz tego! To jest na święta!” w reż. Mariusza Grzegorzka Teatru Studyjnego PWSFTviT w Łodzi na Boskiej Komedii w Krakowie – Magda Mielke.

Prezentowany w ramach sekcji Paradiso 12. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia spektakl dyplomowy studentów IV roku łódzkiej szkoły filmowej „Nie jedz tego. To jest na święta!” w reżyserii Mariusza Grzegorzka, nawiązuje do mitu bezpiecznego domu. Chwytliwy tytuł przedstawienia, choć niesie za sobą zapowiedź słodko-gorzkich obrazów z życia rodzinnego, bliskich większości z nas, mierzy się ze znacznie trudniejszym tematem – przybliża prawdziwą historię molestowanej 12-latki z Ideho.

Najnowszy spektakl łódzkiej filmówki igra z oczekiwaniami widzów narosłymi wokół tytułu, a także wynikającymi z atmosfery, w którą wprowadza – czekający na widzów we foyer – jeden z aktorów. Wbrew przewidywaniom większości z nas, „Nie jedz tego. To jest na święta!” nie jest ani opowieścią okołoświąteczną, ani przebiegiem przez codzienne bolączki życia rodzinnego. Spektakl bazuje na prawdziwej historii, którą niedawno przybliżyła platforma Netflix filmem dokumentalnym „Porwana w biały dzień”. To opowieść o mieszkającej w latach 70-tych na przedmieściach Pocatellom rodzinie Brobergów: ojcu prowadzącym kwiaciarnię, matce zajmującej się domem i wychowywanych przez nich trzech córkach. Pewnego czerwcowego dnia, w lokalnym kościele poznają wielodzietną rodzinę Berchtoldów, z którą bardzo szybko się zaprzyjaźniają. Największe wrażenie robi na nich odwiedzający ich niemal codziennie Robert. Podwozi dziewczynki do szkoły, bawi się z nimi, przez co nazywają go „drugim tatusiem”. Z czasem coraz mocniej wnika w życie rodziny – prowadzi lewe interesy z ojcem, którego zmusza do czynności homoseksualnych, nawiązuje także intymną relację z matką. Udaje mu się wmówić obojgu, że w ramach specjalnej terapii musi słuchać nagrań od psychiatry, leżąc w łóżku z ich najstarszą córeczką, Jan. Rodzice godzą się na to bez wahania. Nie mają też żadnych wątpliwości, gdy sąsiad proponuje, że zabierze dziewczynkę na wycieczkę. Nie wracają przez kilka tygodni. Jan jest w tym czasie wielokrotnie gwałcona pod pretekstem misji, którą ma wykonać – zostaje poinformowana przez kosmitów, że do 16 roku życia musi urodzić dziecko, inaczej zapłodnią jej siostrę, ojciec oślepnie, a planetę spotka zagłada. Po 35 dniach od uprowadzenia, Robert dzwoni do rodziców dziewczynki, informując, że przebywają w Meksyku, gdzie wzięli ślub. Szantażuje ich, że jeśli nie podpiszą zgody na uznanie małżeństwa w USA, nigdy więcej nie zobaczą Jan. Rodzice są bliscy wyrażenia zgody, uprzedzają ich jednak meksykańskie służby, które odnajdują kamper, w którym cały czas przebywała uprowadzona. Pomimo aresztowania, Robert przekazuje Jan kolejne instrukcje od kosmitów. Przerażona dziewczynka milczy i zaprzecza wszystkiemu, co miało stać się w kamperze. Mężczyźnie szybko udaje się wywinąć i skutecznie namawia rodziców do wycofania zeznań. Niedługo potem Jan znika znowu. Tym razem Robert pozostaje na miejscu i wspiera zmartwionych rodziców. Po trzech miesiącach nastolatka dzwoni z informacją, że jest bezpieczna. Zostaje odnaleziona w szkole prowadzonej przez zakonnice, w której umieścił ją Robert.

Wydarzenia te, stanowiące główną oś fabularną spektaklu, przedstawione zostały wieloaspektowo, z akcentami padającymi na różne płaszczyzny opowieści. Świetnie nakreślono profil pedofila, wzbudzającego zaufanie, lubianego człowieka, doskonale posługującego się językiem miłości. Nawet widzowi może się wydawać, że kierują nim czyste intencje. Jan (w spektaklu nosząca imię Suzi) sportretowana została jako naiwna dziewczynka, dająca sobie wmówić, że jest pół-człowiekiem, pół-kosmitką. Największym przerażeniem napawa postawa rodziców, nie tyle posiadających niewielką wiedzę o życiu córek, co w ogóle o życiu. Charyzmatycznemu sąsiadowi z łatwością udaje się ich omotać. Wierzą we wszystko, co usłyszą. Początkowo nie zdają sobie sprawy z tego, co dzieje się na ich oczach, później wolą to ignorować w imię świętego spokoju i ochrony siebie. Uwikłanie ojca w lewe interesy, romans z matką, zaprzyjaźnienie się z dziewczynką sprawiają, że nikt nie widzi w sąsiedzie bezpośredniego zagrożenia. To opowieść o naiwności i bezmyślności, o pielęgnowaniu fałszywych obrazów, tylko po to, aby mit bezpiecznego domu nie został zachwiany. Historia kończy się pozornym happy endem – zwycięża rodzina, ale trudno w niej doszukiwać się prawdziwej miłości.

Kolażowa forma programu telewizyjnego, choć wydaje się dość ogranym motywem, pozwala studentom na zaprezentowanie całej gamy swoich umiejętności. Główny temat pedofilii, ubrany w formę programu dokumentalnego, przerywają sceny dygresyjne – fragmenty dancingów, ironiczne przyśpiewki, raport z polskich dróg, interaktywny program wróżbiarski, a nawet elementy mszy. Inspiracji programami detektywistycznymi towarzyszy stylistyka kowbojska i science-fiction, tony poważne z łatwością przechodzą w lżejsze, wesołe, wręcz kabaretowe scenki humorystyczne. Spektakl dotyka różnych, bolesnych i ważnych tematów, ale zaledwie je nakreśla, w szybkim tempie przechodząc do następnych. Brak tu precyzyjnych sensów, jakichkolwiek wniosków. To zderzenie tak zwanej wysokiej sztuki z niską. Budowanie intymnych emocji w sposób subtelny i operowanie prymitywnym żartem. Powstaje z tego wirówka, w której trudno się odnaleźć, naśladowanie rzeczywistości, ale tej, podpatrzonej w internecie i przemielonej przez mnóstwo filmików z youtube’a. Stąd jest z tym spektaklem trochę jak z bigosem – wrzucono do niego to, co było pod ręką i choć składniki są najlepszej jakości, razem pasują średnio. Mariusz Grzegorzek proponuje chaos, z którym problem zdają się mieć także wykonawcy.

To, co w spektaklach dyplomowych liczy się najbardziej i tutaj niweluje słabości zamysłu całej koncepcji. Popisowa dziesiątka dyplomantów: Sylwia Gajdemska, Irmina Liszkowska, Dominik Mironiuk, Janek Napieralski, Wiktor Piechowski, Dorota Ptaszek, Aleksander Rudziński, Julia Szczepańska, Dominika Walo i Michał Włodarczyk, ze swoją energią, wachlarzem umiejętności, nieskażonym jeszcze teatralnym obyciem stanowi główną wartość spektaklu. Miło patrzy się na podekscytowanych, pełnych zapału studentów, którzy z wypiekami na twarzy podchodzą do swoich zadań. W ciągłym biegu, nieustannej zadyszce i padaczce, proponują emocjonalne ćwiczenie na wyobraźni. Zamieniają się także rolami. Tutaj każdy jest każdym, nie ma sztywnego podziału – raz jest się katem, raz ofiarą.

Spektakl budowany jest na zasadzie umowności. Uboga scenografia, kilka rekwizytów, białe kostiumy – kombinezony z elementami przezroczystego plastiku i przyczepianym na rzep imieniem aktualnie odgrywanej postaci służą tutaj za całą dekorację. Muzyczną ilustrację stanowią rockowe ballady, wzniosłe religijne pieśni i przyśpiewki wojskowe. Nie ma tu zbędnych elementów, które stawałyby na drodze żywemu tempu spektaklu, właściwie pozbawionemu pauz.

„Nie jedz tego. To jest na święta!” z jednej strony jest o tym właśnie, aby łamać zasady i jeśli tylko ma się ochotę, próbować wszystkiego, bo choć często towarzyszy temu wstyd, lęk i szaleństwo, nie ma potem żalu, że się nie spróbowało. Z drugiej strony stanowi pobieżną diagnozę tego, co się wokół nas dzieje. Opowiada o zatomizowanym społeczeństwie, w którym nawet rodzina przestaje być ostoją bezpieczeństwa.


Fot. Aleksandra Pawłowska


Magda Mielke – absolwentka Dziennikarstwa i studentka Filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Recenzentka filmowa i teatralna, miłośniczka współczesnej literatury.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , ,