Recenzje

Szafy, falliczny kaktus i nagie torsy tancerzy w tureckiej niewoli

O spektaklu „Uprowadzenie z seraju” Wolfganga Amadeusza Mozarta w reż. Michała Znanieckiego w Warszawskiej Operze Kameralnej pisze Wiesław Kowalski.

Zastanawiam się czym kierowała się dyrekcja Warszawskiej Opery Kameralnej sięgając po raz kolejny po dzieło  „Uprowadzenie z Seraju” W. A. Mozarta. Poprzednia realizacja została przygotowana w końcu nie tak dawno, bo w 2018 roku przez reżysera z Petersburga, Jurija Aleksandrowa. Nie była to inscenizacja jakoś szczególnie satysfakcjonująca – gościnny artysta zgrzeszył nadmiarem pomysłów i to zarówno w warstwie struktury sytuacyjnej, jak i interpretacyjnej. Za to był spory smaczek obsadowy, choć niewiele z tej decyzji wyniknęło, jako że w roli Pedrilla wystąpił czarnoskóry artysta z Berlina, Yuly Zuma. Po premierze pisałem, że „reżyser zaszalał (…). W rezultacie wszystkiego jest w tym spektaklu za dużo, co skutkuje bałaganem przestrzennym, któremu towarzyszy ostre, niekiedy karykaturalne granie śpiewaków. Żywiołowe próby reżyserskiej zabawy z konwencją rzadko kiedy bywają wyrafinowane, częściej ograniczają się do czegoś, co najprościej byłoby nazwać przaśnością z przytupem. Są dosłowne, zerojedynkowe, mało śmieszne, również w scenografii i bogactwie egzotycznych kostiumów. Wykonawstwo w rysunku aktorskim też pozostawia wiele do życzenia, bo śpiewacy najczęściej szarżują, nie potrafiąc poskromić swojej chęci scenicznego zaistnienia postaci za wszelką cenę, nawet wtedy, kiedy uwaga widza powinna być skupiona na śpiewie kogoś zupełnie innego”.

Diametralnie inną drogę wybrał Michał Znaniecki (inscenizacja, reżyseria, dialogi) z Pawłem Dobrzyckim (scenografia, kostiumy i światła) w swoim najnowszym przedstawieniu, które próbuje, niestety z różnym skutkiem, wyjść poza strefę utartych schematów i realizacyjnych szablonów, choćby w umownym – jak założył autor „Wesela Figara” – traktowaniu turecczyzny czy postaci Osmina (Sebastian Mrszałowicz), totumfackiego Selima (Maciej Miecznikowski), silnie skarykaturalizowanej. Trudno byłoby te dwie inscenizacje porównywać, bo są zupełnie różne. Choć jedno co je łączy, to kilku tych samych wykonawców, wśród których rola Konstancji w interpretacji Joanny Moskowicz, powiedzmy od razu, ponownie w warstwie wokalnej jest bez zarzutu (pięknie wykonane „Traurigkeit ward mir zum Loose”, „Aria Marterna” – pełne dramatyzmu pasaże i pewne koloratury). Szkoda że aktorsko już tak dobrze nie było, zwłaszcza w deklamacyjnie wypowiadanych dialogach. Mamy bowiem w tym przypadku do czynienia z kwestiami mówionymi granymi w języku polskim i śpiewanymi ansamblami w niemieckim. Najlepiej szansę na zaistnienie na tych dwóch płaszczyznach wykorzystał Aleksander Kunach jako Belmonte, ciekawie zapowiadał się wątek Blonde, która w ubarwionej obcojęzycznym akcentem interpretacji Pauliny Horajskiej swoją walkę o prawa kobiet chyba nie do końca traktuje ze śmiertelną powagą. Wtóruje jej w tym samym tonie niezły aktorsko Bartosz Nowak jako Pedrillo.  

Michał Znaniecki swoje racje inscenizatora wyłożył w programie do spektaklu: „Punktem wyjścia do nowej odsłony „Uprowadzenia z seraju” stał się dramat L. Pirandella „Sześć postaci w poszukiwaniu autora”, w którym postaci z niedokończonego dramatu poszukują artysty, który mógłby wystawić ich opowieść na scenie”. Muszę przyznać, że siedząc na widowni, a jeszcze nie znając słów reżysera, wyrażonej idei nigdy bym nie odnalazł.

Warszawski spektakl opery Mozarta, którą kompozytor pisał rzeczywiście jako komedię, i w której najważniejsze powinny być miłosne rozstania i powroty, także uczuciowe wątpliwości, rozkręca się bardzo powoli, choć na scenie dzieje się od początku bardzo wiele. Wszystko za sprawą sześciu performerów-tancerzy (w końcu Pirandello zobowiązuje), którzy zanim jeszcze zabrzmi muzyka bardzo długo owijają folią na proscenium elementy scenografii, w której demontażu dominującą rolę spełniać będą szafy (u Franka de Quella była taczka ogrodowa, teraz w gdańskim „Rigoletcie” przyczepa, więc czemu nie), w nich będą najczęściej skrywać się postaci dramatu.(Pałacu Baszy jak można się spodziewać w takim anturażu raczej nie ujrzymy). Uwijający się jak w ulu panowie nie mniejszą rolę będą mieli do wykreowania na scenie, najpierw w roboczych uniformach po szyję, później opuszczonych do pasa.  

MACV pod batutą Marcina Sompolińskiego gra całkiem dobrze, nie trudno zauważyć, że orkiestra czuje muzykę Mozarta. W końcu gra „Uprowadzenie z seraju” pod tym samym dyrygentem nie po raz pierwszy.

fot. Grzegorz Bargieł

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , ,