Recenzje

Szaleńczo zwariowana filmowo-książkowa groteska

O spektaklu „Miasto bez Żydów” na motywach powieści Hugo Bettauera wg scenariusza i w reż. Karoliny Kirsz w  Teatrze Żydowskim w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

„Miasto bez Żydów” to kolejny (wcześniej była „Szosza”, „One same”, Mykwa”, „Rehab. Wszystkie bitwy Amy Winehouse”) bardzo dobrze zakomponowany, narracyjnie przemyślany, szalenie mięsisty w formie i niepokojący w problematyce spektakl Karoliny Kirsz zrealizowany z zespołem Teatru Żydowskiego. Reżyserka ma w nim już swoich ulubionych aktorów, po których sięgnęła również w ostatnim przedstawieniu. Wystarczy wspomnieć choćby Małgorzatę Majewską czy Piotra Siereckiego, którzy stworzyli niezapomniane role w „Szoszy” opartej na tekście Isaaka Bashevisa Singera. Zwłaszcza tytułowa postać wykreowana przez Majewską dla wielu krytyków stała się wtedy niemalże objawieniem talentu, który swoje podstawy opiera na scenicznej prawdzie, naturalności, wdzięku i aktorskim instynkcie. „Majewska buduje odmienność i niedojrzałość swojej bohaterki z bardzo prostych, naturalnych i autentycznie szczerych zachowań. Emanuje z niej dobrotliwa naiwność, czystość, niewinność i trudny do nazwania urok. Urok, który każe na nią patrzeć niemalże jak na świętą” – tak wówczas sam pisałem o jej roli w tym długo pozostającym w pamięci, ale i w repertuarze teatru spektaklu. W „Mieście bez Żydów” zobaczymy jej zupełne inne oblicze, pełne nieokiełznanego temperamentu i umiejętnego niczym kameleon korzystania z zasobów aktorskiego warsztatu.

Karolina Kirsz, pisząca najczęściej sama scenariusze, tym razem sięgnęła po motywy ze słabo w naszym kraju znanej, a szkoda, antyfaszystowskiej powieści Hugo Bettauera, której tytuł jest także tytułem warszawskiego spektaklu. W „Mieście bez Żydów” udało się jej zachować, bez rezygnacji z wątków nieco nawet bardziej humorystycznych, silnie groteskową, satyryczną i prześmiewczą stylistykę utworu i całą niejednoznaczność bohaterów wrzuconych w system obyczajowo-ekonomicznych i kulturowo-społecznych wykluczeń, uzależnień, zniewoleń czy mocno nawet wydawałoby się fiksacyjno-obsesyjnych uwarunkowań innego autoramentu. Warto również zaznaczyć, że scenariusze Kirsz, które podejmują najczęściej dyskusję z naszą wiarą w deklarowane wartości czy powody ich odrzucania, nigdy nie są bezkrytycznymi i czysto linearnymi adaptacjami utworów, z których reżyserka korzysta czy którymi się inspiruje, lecz bardziej wariacjami rozbijającymi dramatyczną strukturę przedstawienia, przez to też jakby świadomie zakłócającą percepcję odbiorcy. Nie jest to w tak niejednorodnej strukturze świata przedstawianego zadanie łatwe dla aktorów, którzy nie dość że w „Mieście bez Żydów” wcielają się w kilka postaci, to jednocześnie pełnią w każdej z sekwencji określoną funkcję z jednej strony nieoczywiście zaskakującą, z drugiej wprowadzającą określony niepokój i napięcie nie pozbawione elementów komentujących przebieg scenicznej akcji – jednocześnie wyłamujących się z dosłowności, a pomagających uchwycić i zauważyć te miejsca, które w naszej codzienności mogą stanowić jedynie przystanki w drodze do celu. Owa wspomniana już dyferencja wynika również z faktu, że akcja przedstawienia dzieje się na planie filmowym, albowiem powieść Bettauera została w 1924 roku zekranizowana przez Hansa Karla Breslauera, a film najpierw został przez nazistów zakazany, po czym zaginął. Wreszcie po wielu latach przypadkowo się odnalazł i dzisiaj jest już dostępny. Oglądamy zatem naszych bohaterów w różnorodnych konstelacjach i sytuacjach nie tylko że coraz bardziej zaskakujących, ale w związku z tym swoistym rozszczepieniem planów czasowych i treściowych wymagających różnych reakcji w podejmowaniu określonych decyzji czy nawet ostentacyjnie jasnych gwarancji. Tylko pojawiający się na ekranie Henryk Rajfer, jako Żyd Wieczny Tułacz, jest postacią, która nie staje przed tego typu dylematami i próbami odnalezienia się we wciąż dynamicznych okolicznościach i zdarzeniach będących niejako ucieleśnianiem czarnej wizji przyszłości, być może tylko dla samego autora wewnętrznie spójnej z racji jego krytycznej obserwacji społecznych zachowań.

A zatem w spektaklu na scenie widzimy ekipę kręcącą film z reżyserem, scenarzystką i aktorami, którzy muszą wcielić się między innymi w wypędzanych z Wiednia  Żydów, albowiem austriackie władze  upatrują w tym szansę na większy rozwój kulturalno-gospodarczy swojego kraju. A zatem Kirsz w swojej kameralnej inscenizacji, bardzo dobrze w swym szaleństwie zdynamizowanej i zrytmizowanej, każe nam patrzeć na rzeczywistość i ocenę antysemityzmu z kilku różnych perspektyw: z pozycji samego autora i powieściowych postaci, które zostają ożywione w realizacji filmowej. Aktorzy natomiast – oprócz już wcześniej wymienionych: Adrianna Kieś, Izabella Rzeszowska, Rafał Rutowicz, Piotr Chomik – dostają w ten sposób szansę na pokazanie wielu twarzy, albowiem na jednym tonie zagrać się tego wszystkiego nie da, stąd często sięgają po elementy pastiszowo-parodystyczne czy świadomie używane przejaskrawienia. Jakie rodzą się wówczas czy zostają dopisane przez życie konteksty, warto zobaczyć na kameralnej scenie Teatru Żydowskiego przy Senatorskiej w Warszawie. Nawet jeśli będą silnie przerażające, złowieszcze i złowrogie.

Fot. Pat Mic

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,