Recenzje

Szaleństwo umysłu, szaleństwo ciała i słów

„Niżyński” – monodram Marka Kossakowskiego w Method Studio na warszawskim Mokotowie – pisze Anna Czajkowska

W dniu 19 stycznia 1919 roku światowej sławy tancerz Wacław Niżyński wystąpił po raz ostatni. W hotelu Suvretta, w szwajcarskiej miejscowości w Sankt Moritz, stanął przed dwustuosobową publicznością, by zatańczyć „wojnę i śmierć”. Tego samego dnia „bóg tańca”, artysta, który zrewolucjonizował współczesny balet zaczął pisać „Dziennik”. Pisał nieustannie przez sześć tygodni i przerwał. „Dziennik”, świadectwo bolesnego widzenia i odczuwania rzeczywistości, podzielony został na dwie części: „O życiu” i „O śmierci”. Nie widać w nim konkretnej fabuły, jest chaotyczny, jednak ma swój sens i logikę. I wciąż inspiruje, stanowi materiał do rozważań. Swoista spowiedź artysty – geniusza, świadectwo wewnętrznego dramatu, nadwrażliwości i cierpienia oraz postępującej choroby psychicznej – schizofrenii, nieustająco przyciąga uwagę twórców. „Niżyński” Marka Kossakowskiego, zrealizowany w jego Studiu na warszawskim Mokotowie jest kolejnym spektaklem opartym na „Dzienniku”, który miałam okazję obejrzeć. Wstrząsający monodram-widowisko Kamila Maćkowiaka oraz „Bóg Niżyński” Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu, z rewelacyjnym Piotrem Gąsowskim w roli ekstatycznego tancerza, wydają się w pełni i do końca wykorzystywać dramaturgiczny potencjał „Dziennika”. Co nowego dostrzega w nim Marek Kossakowski?

Wacław Niżyński, demoniczny rewolucjonista baletu, choreograf i solista Baletów Rosyjskich Siergieja Diagilewa, urodził się w 1889 roku w Kijowie. Był synem polskich tancerzy, Eleonory i Tomasza Niżyńskich. Jego burzliwy rozwój artystyczny i karierę gwałtownie przerwała nieuleczalna choroba (zdiagnozowano u niego schizofrenię), na którą zapadł w 1917 roku. Zmarł w 1950 roku, po trzydziestoletnim pobycie w szpitalach psychiatrycznych. Warto poznać życiorys artysty przed spektaklem, bowiem sam monodram to jedynie szkic lub nieostry obraz tego, co chory, wrażliwy i utalentowany człowiek chciał przekazać światu. Trudny do rozszyfrowania tok myślowy autora świadczy wyraźnie o rozwijającej się schizofrenii, targającej umysłem i ciałem Niżyńskiego.

W inscenizacji Kossakowskiego zapiski Niżyńskiego bywają uwspółcześniane. Po co? Trudno powiedzieć. Może to próba nadania im ponadczasowego, uniwersalnego charakteru? Jednak postać traci w ten sposób wiarygodność, staje się nieprawdziwa – Kossakowski-Niżyński mówi o Davidzie Beckhamie, klnie jak współczesny robotnik i pali papierosy. Widz, który nic nie wie o genialnym tancerzu (a taki może się przecież zdarzyć), może odnieść mylne wrażenie, że spektakl traktuje o współczesnym, chorym psychicznie celebrycie, który uważa się za Boga, jest biseksualny, nie potrafi porozumieć się ani z żoną, ani z córką. Dopiero napisy końcowe rozwieją te wątpliwości. Nawet nie wiadomo, czy tańczył, ponieważ parę najprostszych pozycji baletowych pokazanych na scenie o niczym nie świadczy. A przecież nie o tym chciał opowiedzieć autor scenariusza i wykonawca monodramu (mam nadzieję). Przekaz trudno do końca zrozumieć, ponieważ brakuje mu wewnętrznej spójności. Choroba psychiczna postępuje i znajduje swój pełny obraz w słowach cierpiącego artysty. Jednak trzeba pamiętać, że spektakl Marka Kossakowskiego dzieje się jakoby w głowie artysty, a myśli i obrazy kłębią się w niej. Aktor stara się zachować chaotyczny i niegramatyczny język, czasem kolokwialny, pełen wulgaryzmów, czasem zadziwiająco „wzniosły”. Próbuje przybliżyć widzom, a nawet odszyfrować „strumień świadomości”, który miał pomóc artyście dojść do lepszego porozumienia z samym sobą. Na scenie oglądamy studium nastrojów, charakteru i światopoglądu Niżyńskiego, nacechowane bolesną, momentami wzruszającą szczerością i otwartością. Zmysłowość i plastyczność obrazu podkreśla muzyka wykonywana przez Izabelę Ryšnik. Dźwięki pianina mieszają się z potokiem słów, krzykiem i szeptem Niżyńskego. Linia dzieląca sztukę, rzeczywistość sceniczną, stan genialnego uniesienia i chorobę psychiczną jest niezwykle cienka. Ale nie ma w tym nic odkrywczego. Kossakowski stara się grać całym sobą i… pozostaje sobą. Mało Niżyńskiego w jego Niżyńskim. Trafnie opisuje uczucie łączące go z oddaną mu żoną, Romolą de Pulszky, często zagmatwane, trudne. Natomiast zbyt dwuznacznie pokazane zostały relacje z ukochaną, rozpieszczaną córką Kirą (takie mam odczucie). We wspomnieniach często powraca postać Siergieja Diagilewa, impresaria, promotora i kochanka Niżyńskiego. Padają ostre słowa i dosadne określenia. Toksyczna relacja ze słynnym twórcą Baletów Rosyjskich, zaborczość Diagilewa wzbudziła w tancerzu odrazę, czemu daje wyraz w „Dzienniku”. To wszystko Kossakowski zgrabnie wplata w całość, jednak wciąż wydaje się wtórny i nie mówi nic nowego o Niżyńskim. Emocjonalne zaangażowanie, obrazoburczy, a innym razem mistyczny charakter więzi z Bogiem nie porusza. Projekcje multimedialne męczą (za dużo ich w czasach pandemii), a spektakl ratuje jedynie aktorska biegłość, dobra dykcja, gra głosem i ciałem oraz sugestywna muzyka. Trochę za mało, by mówić o kolejnym, intrygującym, świeżym i bogatym spojrzeniu na postać kontrowersyjnego i ekscentrycznego „boga tańca”.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , ,