Recenzje

Szekspir, czerwonousty błazen albo co chcecie

„Wieczór Trzech Króli albo co chcecie” Williama Shakespeare’a, spektakl dyplomowy w reżyserii Artura Tyszkiewicza w Teatrze Collegium Nobilium – pisze Anna Czajkowska

„Wieczór Trzech Króli albo co chcecie”, jedna z najpopularniejszych i najbardziej lubianych przez publiczność brawurowych komedii omyłek Williama Szekspira, to znakomity, inspirujący materiał sceniczny oraz wyzwanie zarówno dla reżysera, jak i dla aktorów. Sięga po nią Artur Tyszkiewicz, reżyser spektaklu dyplomowego studentów IV roku Wydziału Aktorskiego warszawskiej Akademii Teatralnej, by wraz z Piotrem Kamińskim i Anną Ceterą, autorami scenariusza, zaprezentować uwspółcześnioną wersję romantycznej opowieści o miłosnych igraszkach. Czy w adaptacji wystawianej na scenie Collegium Nobillium odnajdziemy plejadę wyrazistych, ponadczasowych postaci, stworzonych kilka wieków temu przez mistrza z Stratfordu? Elementy napięcia, gry słownej i wszechobecnej farsy, ujęte w karby misternie skonstruowanej fabuły dramatu, nie znudzą się nigdy, ale zbyt daleko idące reżyserskie ingerencje mogą utrudnić zrozumienie i przyjemność odbioru przedstawienia.

 Oś tej przepysznej komedii, z wielopoziomową akcją i bogactwem tematów, tworzy pozornie błahy motyw przebieranek. Fabuła utworu jest bardzo prosta. Okręt, na którego pokładzie podróżują bliźnięta Viola i Sebastian, rozbija się u wybrzeży tajemniczej Ilirii. Rodzeństwo traci ze sobą kontakt, a Viola jest przekonana, że brat zginął. Dziewczyna przebiera się za mężczyznę i rozpoczyna służbę na dworze księcia Orsino, do którego ukrycie wzdycha. Jej wybranek rozpaczliwie wielbi piękną, dumną damę Olivię. Niestety bez wzajemności. Zresztą w „Wieczorze Trzech Króli” prawie wszyscy bohaterowie wariują z miłości. I niemal każdy udaje kogoś innego. W efekcie serii zabawnych zbiegów okoliczności losy Violi i Sebastiana ponownie splatają się ze sobą, a zakochane pary połączy ślub (choć samego aktu zaślubin autor nie pokazuje na scenie).

Intryga jest tu tylko pretekstem, a rzeczywistym tematem są właśnie wspomniane przebieranki, obecne już w folklorze ludów starożytnych, w baśniach, mitach, poezji i dziełach epickich. W czasach renesansu popularne były przebieranki miłosne, co ma swoje odbicie w literaturze tamtych czasów. Warto pamiętać, że w teatrze elżbietańskim na scenie nie występowały panie, dlatego aktor, który grał rolę Violi, musiał „udawać” kobietę i niemal od razu przebierał się jeszcze raz za innego mężczyznę – Cezaria. Ten dodatkowy element humorystyczny, wpleciony w akcję przez sprytnego dramaturga, dodawał utworowi smaku i rubaszności. Reżyser dyplomowego spektaklu korzysta z popularnych schematów, ale nadaje dramatowi nieco inny charakter. Idąc za autorem, podkreśla rolę płci żeńskiej w postaci scenicznej, ponadto zwraca uwagę na dwoistość ludzkiej natury i problemy z określeniem ludzkiej tożsamości. Niestety, ulega obecnej modzie na aktualizowanie, udziwnianie doskonałego tekstu, przebieranie aktorów we współczesne kostiumy – bikini, skórzane kurtki, dres i trampki. Przenosi akcję spektaklu do eleganckiego sanatorium z basenem i seksownymi pielęgniarkami. Miejsce, w którym czas płynie inaczej i gdzie można wyleczyć wiele chorób, także tych urojonych, mogłoby stanowić ciekawe tło intrygi. Jednak u Tyszkiewicza zabrakło uzasadnienia owego pomysłu.

Ilirią rządzi maskarada i wszechobecne odgrywanie ról, dzięki czemu łatwo można ukryć tożsamość. Jednak – jak to zwykle w Szekspirowskich komediach – stylowa, farsowa lekkość kryje coś więcej. Wywołuje refleksję nad rozpaczliwym pragnieniem ciepła i odwzajemnionej miłości oraz zadaje pytanie o to, kim jesteśmy, zwłaszcza w czasach naznaczonych chaosem, gdy zacierają się różnice między płciami. Wszyscy bohaterowie są niezwykle samotni i wytrwale poszukują leku na tę samotność. Dlatego nie obawiają się miłości, nawet jeśli okazuje się niebezpieczną, dwuznaczną grą. Bo tutaj każdy kocha kogoś innego, w dodatku bez wzajemności, a uczuciowa zabawa, z początku humorystyczna, ma często dramatyczną puentę. W tym małym, hermetycznym światku pierwsze skrzypce grają kobiety. Zdecydowane, samodzielne, sprytne potrafią kierować losem mężczyzn. Mężczyźni nie mają wyjścia i są im posłuszni. Reżyser skrócił całość, niektóre z postaci ledwo zaznaczają swą obecność na scenie (Sebastian, Antonio), zakończenie jest niejasne i daje pole do szerszych interpretacji albo… sprawia wrażenie uciętego, pozbawionego przemyślanej koncepcji.

Niektórzy widzowie mogą czuć się nieco zagubieni w gąszczu pomysłów, kabaretowych fajerwerków, dowcipów rodem z telenoweli. Mimo tych zarzutów spektakl ogląda się dobrze, akcja wartko się toczy, ostra muzyka Borysa Kunkiewicza zaczyna intrygować (początkowo wydaje się sprzeczna z treścią i wymową adaptacji), a o poziomie spektaklu decydują w znacznej mierze młodzi aktorzy, którzy starają się w pełni wykorzystać genialne rozwiązania Szekspira. Prezentują widzom opowieść złożoną z wartkich minifabuł, z ukrytymi intrygami, aluzjami i dwuznacznościami. Artyści czerpią siłę z melodii wiersza, finezyjnej gry słów, skojarzeń. To częściowo zasługa tłumaczenia Piotra Kamińskiego i Anny Cetery, choć bez wytrwałej pracy debiutujących aktorów nie byłoby takich rezultatów. Czasem brakuje im pewności w głosie, dykcję trzeba jeszcze doszlifować, a to wymaga wielu godzin praktyki. Brak doświadczenia i trema robią swoje; niektórzy z młodych nie wiedzą, jak opanować drżenie, wzmocnić emisję i wyrazistość wymowy, gdzie kierować wzrok. Niuanse techniki aktorskiej, umiejętność bezgłośnej i skutecznej rozmowy z widzem wymagają wieloletniego obycia ze sceną i publicznością, czego brakuje jeszcze młodziutkim artystom. Wybór konkretnej sztuki z pewnością nie ogranicza ich możliwości, jednak sam charakter inscenizacji i sposób prowadzenia aktorów przez reżysera nie ułatwiają debiutującym prezentowania umiejętności zdobytych w trakcie nauki w Akademii Teatralnej.

Violę, dziewczynę udającą chłopca, gra Maja Szopa. Swej postaci przydaje nieco ciężkiego wdzięku, by swą dziewczęcość „ubrać” w męskość. Radzi sobie z tym wyzwaniem bardzo dobrze. Jakub Gąsowski jako książę Orsino bawi i wzrusza. Jest groteskowo nieporadny, daje się wodzić za nos kobietom, choć ostatecznie pokazuje drzemiącą w drobnej sylwetce siłę. Pełna uroku, smutna Olivia potrafi postawić na swoim i z powodzeniem rządzi swą ręką. Katarzyna Gałązka w tej roli pokazuje kobietę samodzielną, ale niepozbawioną kruchości i słabości – uroczo ulega namiętnościom, pozwalając sercu decydować o swoim losie. W tle tych miłosnych perypetii swe interesy i porachunki załatwiają mali awanturnicy: wuj Oliwii Sir Tobiasz Czkawka (Mateusz Burdach) i jego kompan Andrzej Chudogęba (Karol Biskup). Skutecznie kieruje nimi przewrotna dwórka Maria (Monika Szwajnos). Ich rolom brakuje czasem wyrazistości, ale radzą sobie całkiem dobrze. Wśród scenicznych bohaterów wyróżnia się Jakub Kordas, który jako Malvolio daje się poznać jako gburowaty sługa, zakochany w swej pani (a może w jej majątku i pozycji?). Odpycha swą nadmierną powagą, purytanizmem i choć wydaje się nieskory do karnawałowych przebieranek i psikusów, w końcu nieświadomie bierze udział w zabawie. Kreowany przez Jakuba Kordasa bohater, początkowo mało sympatyczny, dzięki młodemu aktorowi zyskuje rys tragiczny. Ośmieszony, złamany, sprowadzony do roli szaleńca. Budzi litość i nie wydaje się już tak godny pogardy, jak początkowo. I na koniec przepyszny Błazen Feste (Aleksandra Boroń), który świadomie uczestniczy w tym groteskowym balu przebierańców, a jednak pozostaje sobą i – jak na błazna przystało – opowiada gorzkie dowcipy. Jego płeć, co w przypadku spektaklu Tyszkiewicza wcale nie dziwi, pozostaje niejasna. W ramach błazenady pełni też rolę konferansjera i pieśniarza, muzyką budując nastrój, nie zawsze taki, jaki chcieliby czuć bohaterowie komedii. Piosenki mocno zapadają w pamięć, choć z treścią samej sztuki mają niewiele wspólnego. W interpretacji Aleksandry Boroń nadają jednak rytm inscenizacji i stanowią udany komentarz do scenicznych perypetii bohaterów.

Mimo wymienionych niedociągnięć, zbytniej ingerencji w tekst znakomitego autora, reżyserii, która budzi kontrowersje, spektakl ogląda się z przyjemnością. Nie jest to wymarzona adaptacja „Wieczoru Trzech Króli”, ale warto docenić zdolnych, pełnych zapału aktorów i ich zbiorowy wysiłek, którego rezultat możemy oglądać na scenie Teatru Collegium Nobilium.


Anna Czajkowska – pedagog, logopeda dyplomowany oraz trener terapii mowy. Absolwentka Pomagisterskiego Studium Logopedycznego Uniwersytetu Warszawskiego, a także Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z wydawnictwami edukacyjnymi (Nowa Era, Edgard) oraz portalem babyboom.pl, dziecisawazne.pl i e-literaci Instruktor metody PILATES. Recenzje teatralne pisze od 2011 roku.

 

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , , , ,