Recenzje

Szkło kontaktowe / Poruszanie synapsami

O spektaklu „Niepodległość słoików” Teatru Papahema w Chorzowskim Teatrze Ogrodowym piszą Wojtek Boruszka i Izabela Mikrut.

Szkło kontaktowe

Trzynasty sezon Chorzowskiego Teatru Ogrodowego wprowadza nowy cykl: CHTO PO CIEMKU. Inaugurującym go wydarzeniem było zaprezentowanie sztuki z pogranicza spektaklu teatralnego i stand-upu, który także zyskuje coraz większą na polskim rynku popularność. Gospodarzem wieczoru stał się Rafał Rutkowski w asyście bardzo zdolnych aktorów-lalkarzy (tym razem przede wszystkim lalkarzy) białostockiego Teatru Papahema.

Są takie sztuki teatralne, które pozwalają spojrzeć na rzeczywistość z innej perspektywy, stając się niejako katalizatorem codzienności. Pozwalają na kilkadziesiąt minut oderwać się od problemów, napięć, które towarzyszą nam każdego dnia. Coraz większa popularność letnich przeglądów teatralnych prezentujących sztuki komediowe jest najlepszym dowodem, że publiczność takiej rozrywki potrzebuje.

Niepodległość słoików to współczesna rzeczywistość przedstawiona w nieco nierealistycznej perspektywie, bliskiej jednakże każdemu z nas. To odpowiedź na wewnątrzkrajową migrację zarobkową, której głównym kierunkiem jest Warszawa. Artyści zwracają uwagę na szereg zachowań i przyzwyczajeń, których wspomniane „słoiki” nabywają wraz z przebywaniem w nowej, lepszej z ich perspektywy przestrzeni życiowej.

Rutkowskiemu na scenie towarzyszą lalki, animowane przez aktorów Papahemy. Obok lalek pojawia się także biały miś, w którego środku (podobno) znajduje się jedna z czołowych postaci polskiej polityki. Szczegółów nie zdradzę, kto się wybierze, sam zobaczy. Na uwagę zasługuje świetne operowanie lalkami i gra aktorska (świetna Paulina Moś jako blogerka-influencerka oraz Helena Radzikowska jako biały miś na terapii).

Rafał Rutkowski doskonale odnajduje się w roli stand-upera i gospodarza wieczoru. Do tego stopnia, że jest właściwie samowystarczalny technicznie, ponieważ sam operuje światłem oraz dźwiękiem (puszczając muzykę z telefonu komórkowego…). Człowiek orkiestra? Niewątpliwie Rutkowski posiada talent do nawiązywania bezpośredniego kontaktu z widzami, którzy dają się wciągnąć w przebieg spektaklu/stand-upu. Wymaga to dużej charyzmy, bez której dobra interakcja z publicznością byłaby niemożliwa.

Niepodległość słoików jest odpowiedzią na rzeczywistość XXI wieku. Na świat, w którym migrujemy za lepszym jutrem i w miarę upływu czasu nasiąkamy zastanymi okolicznościami. Momentami gorzki, częściej wywołujący uśmiech spektakl pozwala spojrzeć na rzeczywistość z bezpiecznej perspektywy teatralnego krzesła.

Wojtek Boruszka


Poruszanie synapsami

Jak to działa? Bardzo prosto. Czasami lalka przywlecze za sobą animatora. Animator wkłada rękę w mózg lalki, steruje synapsami i już. Rafał Rutkowski w stand-upowym wstępie do Niepodległości słoików wytłumaczy niewtajemniczonym kim jest słoik, ale też – jak oglądać widowisko muppetów. Przy okazji zwróci uwagę na kwestie techniczne, sam w tym spektaklu jest realizatorem światła, kiedy znika jako postać, udaje się za pulpit ustawiony na scenie, żeby budować klimat opowieści. Z kolei z trzymanego w ręce telefonu puszcza muzykę. Nie dość, że jako stand-uper wprowadza publiczność w temat i przywołuje na scenę różnych bohaterów, to jeszcze zamienia się w animatora wydarzeń. Prowadzi między innymi terapię pozytywną i podpowiada słoikom, co mają robić, żeby poradzić sobie z rzeczywistością w stolicy.

Ile postaci, tyle pomysłów, każdy znajduje inny sposób na siebie. Wałszawska syłenka, symbol miasta, Pałac Kultury i Nauki, czy Pan Prezydent, ale i zupełnie zwyczajni przedstawiciele społeczeństwa. Do Warszawy przybywa Tania, Ukrainka zajmująca się sprzątaniem. Tania zwykle siedzi na mopie (wzorem dawnych czarownic), jedną dłoń (połączoną z dłonią Heleny Radzikowskiej) ma w rękawiczce gumowej, zawsze gotowa do czyszczenia i pokonywania brudu. Kiedy ma dość, zaśpiewa protest song, paląc papierosa. Białostocki Podlaski Śledź natomiast widzi swoją szansę w polityce. Skrajnie prawicowe poglądy przetyka zabawami słownymi („byłem na fali”). Wydaje rozkazy, jest niezłomny i nieustraszony. Myśleć nie musi, wystarczy mu siła. O ile Podlaski Śledź chce się wybić, o tyle Mariusz z Ożarowa próbuje się ukryć. Nie dlatego, że jeździ na wózku. Jego strategia polega na szukaniu niezgodnych z przepisami rozwiązań. Tam, gdzie niepełnosprawnym stawia się jakieś bariery, tam Mariusz z Ożarowa dotrze, żeby wywołać awanturę i wyciągnąć dla siebie wysokie odszkodowanie. Jako jeden z nielicznych ma szansę na zrobienie kariery. Na osobną uwagę zasługuje Prowincjonalny Aktor, próbujący robić karierę wśród homoseksualistów-reżyserów.

Każda z postaci ma swoje solowe wystąpienie, czas na prezentację i na zwierzenia (co czasami przeradza się w sesję psychoterapeutyczną). Jednak iskrzyć pomiędzy nimi zaczyna dopiero wtedy, gdy wchodzą ze sobą w interakcję. I tak Warszawska Syrenka oraz Podlaski Śledź mogą z racji podobieństw fizycznych rozpocząć romans-tarło. Kwintesencją rozrywki jest tu parodia występu Fashionistki (Paulina Moś): w tym fragmencie na scenie pojawia się cała Papahema i pracuje jak Papahema, zamieniając się w jeden organizm. Tu zabawa formą najlepiej ujawnia kunszt i pomysły tego zespołu.

Ponieważ tekst Niepodległości słoików nie jest specjalnie wciągający (są w nim fajne momenty, ale są też niestety dłużyzny), uwaga automatycznie przenosi się na samych aktorów. I tu panowie z Papahemy wiodą prym: przy Mariuszu z Ożarowa można zapomnieć, że animuje go Mateusz Trzmiel, z kolei Paweł Rutkowski proponuje dwie skrajnie różne role jako Podlaski Śledź i Prowincjonalny Aktor. Nie chodzi tu jedynie o przekonujące poruszanie lalkami, ale też o zabawy głosem i… charakterami postaci.

Z zestawu jednostkowych wyznań nie stworzy się pełnowartościowej historii, ale Niepodległość słoików funkcjonować może jako ciekawy głos na młodej scenie teatralnej.

Izabela Mikrut


Fot. Katarzyna Chmura


Teksty pochodzą z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung”

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,