Jarosław Molenda: Uwikłane w historię. Lira, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Takie publikacje stosunkowo łatwo trafiają do masowych odbiorców. Są przystępnie napisane, pozbawione hermetycznego stylu i wolne od zbędnych z punktu widzenia szerokiej publiczności detali. Sugerują błyskawiczny dostęp do wiedzy – mimo że owa wiedza przekazywana jest raczej w szczątkowej formie. Nadają się zatem na równie błyskawiczną lekturę, dla ewentualnego zaspokojenia ciekawości czy wskazania obszarów wartych uwagi czytelników, którzy samodzielnie nie przeprowadziliby żadnych poszukiwań.
„Uwikłane w historię” to książka idealnie realizująca schemat publikacji popularyzatorskich, bez większych analiz życiorysowych czy wniosków. Jarosław Molenda nie wykonuje tutaj olbrzymiej pracy archiwizacyjnej, stawia na krótkie i felietonowe w duchu teksty – przybliża biografie, a pojedyncze oceny zastępuje ogólnym założeniem tomu. A założenie jest takie, żeby przedstawić odbiorcom sylwetki dziesięciu Polek, kobiet uwikłanych w wielką politykę, pracę szpiegowską czy niemal filmowe intrygi. Materiał, który mógłby się stać kanwą serialu sensacyjnego, tutaj wypada jednak dość blado. Przede wszystkim dlatego, że autor nie ma literackiego zacięcia. Unika stopniowania napięcia, w ogóle zachowuje się tak, jakby nie za bardzo dostrzegał potencjał fabularny w przedstawianych opowieściach. Skupia się Molenda na tym, żeby przywołać szkice biograficzne, zaprezentować wybrane fakty i doświadczenia bohaterek kolejnych esejów. Opiera się prawie na encyklopedycznych, skrótowych danych i prezentuje je w stanie surowym, niewiele energii poświęca na przystosowanie życiorysów do lektury przez przypadkowych czytelników. Przede wszystkim interesuje się Jarosław Molenda tym, kim były kolejne kobiety – nie tylko w ramach działalności agentek. Pyta o ich relacje osobiste, a nawet o intymne związki, sprawdza, trochę dla zaspokojenia ciekawości czytelników, czy despotyczny charakter może przełożyć się na temperament seksualny. Zajmuje się zagadnieniem rodzin: w końcu trudno sobie wyobrazić matki Polki prowadzące działalność szpiegowską. Czasami bohaterki jego rozdziałów osiągają sukcesy na przykład w zawodach artystycznych, zapisują się na kartach historii – w obrębie kultury i sztuki, a niewiele osób kojarzy je z pracą wywiadowczą. To zderzenie normalnego życia, które znają również odbiorcy – ze scenami niczym z filmów sensacyjnych – mogłoby być prawdziwym wabikiem. Jednak autor wyraźnie nie docenia potencjału marketingowego takiego połączenia, albo po prostu nie potrafi go odpowiednio wykorzystać i wyeksponować w opowieści. Rezygnuje z uruchamiania kinowej wyobraźni, poprzestaje na rejestrze wydarzeń. I automatycznie osłabia wymowę książki, to publikacja jedna z wielu, przygotowana w pośpiechu (to wrażenie wzmacnia jeszcze słaba korekta, takie błędy jak przeniesienie jednej spółgłoski do kolejnego wersu nie powinny się w ogóle zdarzać).
Ma Jarosław Molenda bardzo nośny temat – ale brakuje mu pomysłu innego niż przytaczanie skrótowych wersji życiorysów kolejnych pań. Przez to nie uda mu się działać na czytelników tak, jakby chciał. Może co najwyżej wskazać im obszary warte zbadania – lub uświadomić, jakie wątki przeszłości nie zostały jeszcze utrwalone w powszechnej świadomości. Czyta się tę publikację szybko i niewiele z niej w odbiorcach zostaje.