O spektaklu „Art” Yasminy Rezy w reż. Eugeniusza Korina w Teatrze 6.piętro w Warszawie pisze Magdalena Hierowska.
Malarstwo od początku XX wieku doświadczyło wielu przeobrażeń nie tylko w sferze wizualnej i technicznej, ale także filozoficznej i konceptualnej. Pożegnano dawne kanony piękna na rzecz kubizmu, dadaizmu, futuryzmu i ekspresjonizmu. Również surrealizm, formizm, abstrakcjonizm, czy późniejszy pop art, nie pozostawiały złudzeń, że rewolucja będzie dotyczyła wszystkich dziedzin sztuki, a dekonstrukcje dawnych wartości, wywodzących się z klasycyzmu, zostaną uznane za zbyt mało awangardowe i odtwórcze. W dramacie „Art” autorstwa Yasminy Rezy, powstałym w 1994 roku i przetłumaczonym przez Barbarę Grzegorzewską, dekonstrukcji uległy również fundamentalne zasady współzależności międzyludzkiej.
W obliczu sporu ideologicznego konflikt zaognia się pomiędzy trójką przyjaciół, których zróżnicowane poglądy wcześniej nie były przeszkodą, aby nawiązać dobrą relację. Marc (Michał Żebrowski) jest bezgranicznie ufny wobec klasycyzujących ideałów, natomiast Serge (Janusz Chabior) dał się porwać współczesnym namiętnościom do sztuki modnej i zarazem drogiej. Kupił obraz z lat 70. za kwotę dwustu tysięcy euro i ekscytuje się przejściami tonalnymi bieli w biel, by dostrzec w niej całą paletę barw wewnętrznej potrzeby eksplorowania miłości do sztuki. To zdarzenie uwydatnia problem zaistniały pomiędzy bohaterami, ponieważ Marc nie potrafi zrozumieć, jak Serge mógł wydać fortunę na takie nowomodne twory bez treści. Yvan (Borys Szyc) w tym konflikcie wykazuje znaczne zmiękczenie intelektu, nie potrafi podjąć decyzji, co ma dla niego większą wartość. W jego postaci kryje się światoobraz współczesnego pokolenia podatnego na wpływ manipulacji.
Oczywiście walory samego utworu nie miałyby szansy zaistnieć w pełni, gdyby nie znakomita obsada i reżyseria Eugeniusza Korina. Warto podkreślić, że wśród wielu realizacji tej popularnej sztuki bywało, że sposób prowadzenia akcji dramaturgicznej przebiegał – delikatnie rzecz ujmując – w monotonnym tempie. W Teatrze 6.piętro rytm spektaklu był gwałtowny i przepełniony zamaszyście wprowadzanymi zwrotami akcji. Wielość wątków znajdujących się poza tekstem sprawiła, że intencje bohaterów były bogato nacechowane indywidualizmem, przez co postacie były bardzo wyraziste. Również funkcjonalna scenografia Justyny Elminowskiej wprowadzała nastój o niebywałej przejrzystości, dając w ten sposób możliwość absolutnego skupienia się na przekazie niewerbalnym aktorów, prowadzących nadzwyczaj waleczną grę o wartość prawdziwej przyjaźni.
Dzięki tym wszystkim zabiegom inscenizacyjnym, połączonym z absolutnym rozumieniem treści sztuki francuskiej pisarki, zespół stworzył postmodernistyczny spektakl żywo reagujący na transawangardową obecność dzieła malarskiego, symbolizującego sprzeciw wobec stylistycznej spójności. Realizacja tego nadzwyczaj ponadczasowego utworu wypełniła coraz bardziej widoczny deficyt spektakli dla wymagającego widza. Owszem, jest to sztuka, która swą lekkością wywołuje uśmiech, ale jednocześnie nie jest pozbawiona głębokich treści.
Wielopłaszczyznowa konstrukcja skupiona wokół obrazu namalowanego białą farbą na białym tle, nie jest tylko wartką komedią o trzech czterdziestolatkach, których przyjaźń została poddana próbie. Jest to również absolutnie gorzki rozrachunek ze współczesna sztuką i pokoleniem, które zatraca możliwość rozumienia pojęcia piękna i dostrzega je w perspektywie nowoczesnych nurtów ubogich w treść i odległych nawet od suprematyzmu. Sytuacja dramaturgiczna nie dzieli czerni od bieli, jak w obrazie Kazimierza Malewicza „Czarny kwadrat na białym tle”, dlatego nieczytelne są różnice między ideami dobra i zła. Widać tylko biel i powidoki wyobrażeń o życiu szczęśliwym wśród przyjaciół godnych zaufania. Dzięki takiej parafrazie pojęć, bohaterowie sztuki dostrzegają to, co w bieli niedostrzegalne i przez pryzmat doświadczeń uczą się jakie odcienie może mieć biel w palecie barw ludzkiej osobowości.
fot. mat. teatru