Anna Kańtoch: Diabeł na wieży. Powergraph, Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut
Annę Kańtoch pasjonuje zło, zło w najróżniejszych odsłonach – ale to bezwzględne, czytelne dla wszystkich i niepodważalne. Nie zostawia autorka miejsca na dylematy moralne czy na pytania o rolę sumienia. Zło to morderstwa, najczęściej te bardzo brutalne, zło to mrok, który osacza. Musi się wydarzyć, musi się wydostać na światło dzienne – i wywlec na nie najpodlejsze instynkty. W konsekwencji oczywiście budzi grozę. Anna Kańtoch bardzo dobrze czuje się w małych formach, w których łączy kryminalne intrygi i pomysły z thrillerów rodem. Rozrywka opiera się tutaj na wyzwalaniu pierwotnych instynktów, bohaterowie opowiadań mogą realizować pomysły, które w normalnych okolicznościach nie miałyby racji bytu. Kroniki kryminalne wyolbrzymiane do granic absurdu – ale też z dodatkiem metafizyki o podwójnym znaczeniu – serwuje autorka. Pierwsze z tych znaczeń zapewnia obecność pewnego bohatera, Domenica Jordana. Nie wiadomo do końca, czy to wysłannik z zaświatów, czy człowiek, jaki nie ma racji istnienia. Drugie znaczenie wywoływane jest przez podskórną świadomość istnienia kodeksu wartości. Niby każdy doskonale wie, jakie czyny w społeczeństwie są zakazane, a jednak bywa, że przyjmie usprawiedliwienia bohaterów.
Domenic Jordan powraca w każdej historii. Bierze się znikąd, wie dużo więcej niż widać ze zwykłych rodzajowych obrazków lub zagadek dla detektywa. Cechuje go przenikliwy umysł i ironia. Jest dociekliwy, osiągnął mistrzostwo w logicznym myśleniu. Nie boi się niczego, lubi kontrowersje i nie ulega słabościom. Pojawia się wszędzie tam, gdzie swoje żniwa zbiera zbrodnia, gdzie okaleczenia przed zadaną śmiercią świadczą o traumach i zniszczonej psychice. Ale Anna Kańtoch idzie w tak wyraziste morderstwa, że w zasadzie mocno oddala kwestię psychologii postaci. Nawet tam, gdzie zniszczony umysł umożliwia najbardziej nieetyczne postępowanie, uwaga czytelników automatycznie przenosi się z przyczyn działań na ich skutki. Autorka nie potrzebuje rozumieć bohaterów, wystarczy, że rozwiązuje zagadki… i że serwuje “malowniczość” (w naturalistycznych scenkach – malowniczość a rebours). Zupełnie jakby opowiadania nie były dobrą areną do psychologicznych, moralnych rozterek. Skoro od początku wiadomo, że dzieje się coś złego, można zająć się pisaniem o problemie, a nie dywagować na temat jego zaistnienia. Anna Kańtoch ucieka od wieloznaczności – w związku z tym nie chce już powtarzać tego, co czytelnicy sobie wywnioskują.
Małe formy są jednak w tym tomie szansą na ćwiczenie i rozwijanie warsztatu. Każdy tekst urzeka narracją – melodyjną, nieprzezroczystą, nieco anachroniczną nawet. Każdy tekst staje się stylistycznym popisem. Autorka lubuje się w rozwijaniu pobocznych informacji, przygląda się detalom i rozwodzi nad ich znaczeniami. Wyczulona na szczegóły autorka dostarcza wszelkich informacji, nawet tych zbędnych odbiorcom – tylko po to, żeby odtworzyć atmosferę wokół wydarzeń. Żongluje sytuacjami podporządkowanymi klimatowi: tak, żeby nie zostawić odbiorców wyłącznie z intrygą i odczytywaniem zabaw w ramach fabularnej logiki. Anna Kańtoch imponuje umiejętnością tworzenia literackich opisów – niby to podstawowa zasada w zawodzie pisarza, a jednak coraz częściej się o tym zapomina.
“Diabeł na wieży” to publikacja kierowana przede wszystkim do czytelników, którzy szukają odkrywczości w anachronizmach. Niby wszystko rozgrywa się w sferze doskonale znanej, w dodatku uporządkowanej ze względów genologicznych, a jednak autorka coś do tego dodaje, nie zatrzymuje się na poziomie schematów fabularnych. Dzięki temu nie ma w tomie nudy ani szansy na powtarzanie się. Eksploatowanie gatunku z literatury popularnej w literaturze pięknej owocuje nową jakością.