O spektaklu „Boa” w reżyserii i choreografii Pawła Sakowicza w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.
Stary Teatr wchodzi w nowy sezon tanecznym krokiem. Boa to pierwszy w historii tej sceny spektakl choreograficzny, w którym jego twórca, Paweł Sakowicz, na pierwszy plan wysuwa kwestię cielesności i pożądania.
W dość nieokreślonej, futurystycznej przestrzeni grupa aktorów znajduje się w ciągłym ruchu i nie mówimy tu o tradycyjnym poruszaniu się po scenie, a raczej o „wiciu się” w rytm hipnotyzujących dźwięków. Pierwszym skojarzeniem, jakie może nasuwać się widzowi, to oczywiście tytułowy wąż – jak wąż to pokusa, jak pokusa to erotyzm. Tanecznym krokiem przechodzimy zatem płynnie ku ciału. Ciał mamy cały przekrój – w różnym wieku, płci i kondycji fizycznej (co również przekłada się na mniej lub bardziej urocze „wicie się” na scenie). Wraz z rozwojem akcji scena staje się np. wybiegiem, znanym z pokazów haute couture lub salą prób dla tancerzy. Każda z owych przestrzeni jest warunkowana poprzez ciało, w pewnym sensie nie istnieje bez niego.
Spektakl Pawła Sakowicza skupia się na dwóch podstawowych wymiarach ciała – fizycznym i symbolicznym. Aktorzy przez prawie cały czas są w nieustannym ruchu – widzimy jak z upływem minut męczą się, pojawia się pot, przyspieszony oddech. Ciało zużywa się niczym eksploatowana maszyna. Sfera symboliczna pozwala tworzyć nowe światy, rzeczywistości za pomocą swoich rąk, nóg, głowy. Raz będzie to intymne zbliżenie, raz impreza, na której tańczy się mambo.
Boa w ciekawy sposób podejmuje grę z widzem, który w dużej mierze sam musi domyśleć się fabuły spektaklu, dopowiedzieć sobie historię do tego, co widzi na scenie. Pozwala to na w zasadzie nieograniczoną liczbę kontekstów, których generatorem są ruchy aktorów na scenie. Parafrazując religijną sentencję: „ciało staje się słowem”.
Spektakl ma wiele zabawnych momentów, może nie wynikających z samych sytuacji czy fabuły, a z autentycznej zabawy, jaką mają aktorzy dramatyczni, grając w spektaklu choreograficznym, który, co widać, nie jest do końca „z ich bajki”. Boa to ciekawy eksperyment, który warto obejrzeć, mimo tego że szybko się o nim zapomni. Jak w tańcu – liczy się moment, reszta jest historią.
fot. Filip Preis